A gdy się bractwo roznamiętni,
wystąpi sam czcigodny burmistrz,
ten namaszczony wielkich bzdur mistrz
i dyplomaci elokwentni.
,,Obywatele" — burmistrz powie —
„Chcemy uradzić należycie,
jak w naszem mieście Pikutkowie
wznieść naszą nową inwestycję.
My tuta i zgromadzeni żmudnie
pracowaliśmy i zasoby
na nową zbieraliśmy studnie,
by nasze miasto przyozdobić.
Tudzież w wyniku naszej akcji
występujemy z postutalem:
Lud frontem do kanalizacji!
Studnia to pierwszy krok, a zatem
niech żyje, hurra, Bóg nas prowadź,
przychylne niech sprzyjają losy..."
Lecz wrogie partie strzępią głosy:
— Gdzie inwestycję ulokować?
Jedni są za tem, by na rynku
kwiatami przystrojonym czule,
bo z rynku blisko jest do szynku,
gdzie droga woda i wogóle.
Drudzy są za tem, by pod lasem,
bo rynek ich przejmuje grozą,
a tam powietrze pełne krasy
zasobne jest w ożywczy ozon.
Burmistrz zajmuje złoty środek.
Wśród partyj głosy podzielone:
jedni chcą mieć na rynku wodę,
a drudzy studnię pod ozonem.
Gdy jedni: „Na pohybel z rynkiem,
głosujcie więc na naszą stronę",
drudzy, co tęsknią snąć za szynkiem,
wołają groźnie: „Precz z ozonem!".
I gdy nie milknie zgiełk i wrzawa,
nie milknie precz, nie milknie hurra,
wybucha wielka awantura,
miast argumentów walczą laski.
I nagle burmistrz: „Niech ucieszy
was wszystkich, co tu teraz powiem,
z stolicy bowiem mam depeszę,
tyczącą studni w Pikutowie:
NIECHAJ NA RYNKU BEDZIE WODA
MAJĄC NA WZGLĘDZIE MIASTA PRESTIŻ
BY ZAŚ NIE BYŁO ŻADNEJ KWESTII
OZONU DO POWIETRZA DODAĆ".
Źródło: Szpilki, r. 1938, nr 24.