Jerzemu Pietrkiewiczowi do sztambucha z podziękowaniem za genjalną satyrę w „Podbipięcie“.
Pewien żółtodziób z miasta Lipna,
wierszopis raczej podejrzany,
piał, jak spływało słonce z lip na
pagórki polskie i polany.
Tenże zjechawszy do Warszawy
koszlawił zlekka polskie słowo,
lecz pejsaż chociaż był mętnawy
brzmiał Polską i awangardowo.
Tegoż przygarnął na swe łono
zacny redaktor pisma i to
taki, o którym gdzieś mówiono,
że po kądzieli jest semitą.
Więc ów żółtodziób (bardzo hardy)
na terytorjum pewnej szmaty,
według recepty awangardy
piał narodowe poematy.
Wszystko tam było polskie, swojskie,
choć azjatycką brzmiało mową,
więc łąka z narrodowem wojskiem
i z jarzębiną narrrodową.
A ongiś nawet i o Dziadku
pisał żółtodziób pewien, który
zmienił swą linję naostatku
na linję krzywą konjunktury.
Masz rację, chłopcze. „Sto lat“. „Sto lat“ .
Niech żyje narrrodowa gwardja,
bowiem PECUNIA, wiesz, NON OLET
i UBI FORSA, IBI PATRIA.
Źródło: Sygnały, r. 1937, nr 34.