Dzień był jak ptak oswojony — po skrzydłach dawał się głaskać
i odlatywał cicho dopiero po słońca zachodzie;
nazajutrz wracał znowu, z ćwierkaniem pod okna przychodził,
jak dziobem w uśpione szyby pukając różowym blaskiem.
Lecz noc z sitowia zmierzchu wyfruwała z groźnym łopotem — —
W granatowym uścisku skrzydeł dusiła spłoszone niebo
w głodne oczy pryskała gwiazdami jak kłująca, złocistą plewą
— i pachnącym krzykiem maciejek budziła uśpioną tęsknotę…
Opublikowano w: Zamknięty pokój
Źródło: Zamknięty pokój, Henryka Wanda Łazowertówna, 1930.