Nie jest podobna do tych, które zwykliśmy przedrzeźniać i wyśmiewać;
nie nosi wykrzywionych pantofli, ani płaskich, staromodnych kapeluszy…
Wieczorem, gdy mrok siny w serca ludzkie melancholię wlewa,
nie szuka w pożółkłych listach śladów dawno uwiędłych wzruszeń.
Stare listy po prostu pali — bo i po co minione wspominać?
Przecież życie — chociaż coraz inne — jest tak samo zawsze nieciekawe…
Dni, jak czarne szeregi literek na wzorowej Underwooda maszynie,
równomiernie los jej wstukuje ręką, pełną obojętnej wprawy.
W teatrze, kiedy słowa miłości ze sceny padają jak bukiety,
gdy bohater całuje kochankę, a pół sali od oklasków się trzęsie,
ona nawet zazdrości nie umie, nic w jej sercu nie woła: „Niestety!” —
żaden żal pod powieką nie piecze, żadna łza nie zawiśnie na rzęsie.
Jedną tylko — inną zna miłość — bezimienną jak zgubione smutki,
jedną gorycz krwawiącą i cierpką, jak agrestu owoc niedojrzały:
co niedziela, w słoneczne popołudnie musi pić ją w miejskich ogródku —
pośród matek schylonych nad wózkami, pośród dzieci różowych i białych…
Dziwnie bolą tych głosów dzwoneczki, więc z ogrodu pośpiesznie uchodzi —
(słońce w twarz ją złotą rózgą uderza, czarnym cieniem krzyżuje na ścieżkach…)
Potem w domu długo bez potrzeby szuka czegoś w pustej komodzie,
tam, gdzie leży zapomniana pamiątka — stara lalka — z lat dziecinnych „córeczka”…
Aż o zmierzchu zawoła na górę czteroletnią Mańkę od stróża — —
Pcha łakocie w rozdziawioną buzię, słucha śmiechu i od łez się dusi…
Brudne rączki na swej szyi zaplata i klęknąwszy u koślawych nóżek
szepcze prośbę nieśmiałą: — No powiedz… powiedz na mnie chociaż raz: „Mamusiu”! —
Opublikowano w: Zamknięty pokój
Źródło: Zamknięty pokój, Henryka Wanda Łazowertówna, 1930. Wiersz został unowocześniony.