Noc na mych oczach leżała,
Milczeniem usta się zwarły...
Bez myśli, marzeń, bez czucia,
Leżałem w grobie umarły...
Jak długo? Trudno pamiętać,
Bom był w letargu bez siły...
Wtem szmer się rozległ, wśród ciszy,
Zapukał ktoś do mogiły...
— Czy nie powstaniesz Henryku?
Świta blask gwiazdy jutrzniowej
Powstali wszyscy umarli,
Zaczął się taniec życiowy...
— O luba! Powstać nie mogę,
Ślepym zostałem na wieki...
Z płaczu i cierpień niezmiernych
Nabrzękły moje powieki...
— Ja ci tę noc odcałuję,
Zażegnam sen twój głęboki,
Zobaczysz chóry aniołów
I niebios cudne uroki...
— O luba! powstać nie mogę...
Krew z piersi toczy się zdrojem,
Tam, gdzieś mnie w serce ukłuła
Kolącem szyderstwem twojem...
— Dłoń ci położę na sercu
I zniknie ból twój dotkliwy...
Krew twa przestanie już płynąć
I znowu będziesz szczęśliwy...
— O luba! powstać nie mogę...
Kula w mej głowie utkwiła,
Wszakże strzeliłem sam do niej,
Gdyś mnie nikczemnie zdradziła...
— Splotem swych czarnych warkoczy
Ranę twej piersi osuszę,
Gdy krew przestanie z niéj płynąć,
Ocalisz biedną twą duszę...
Tak mnie błagała, prosiła,
Żem chciał sen wieczny porzucić,
Powstałem nagle z mogiły,
By znów do lubej powrócić...
Wtem wszystkie rany nabrzękły,
W głowie i w sercu zbolałem...
I krew z nich czarna spłynęła...
I oto — z snu się zerwałem...