W śnie kochankę’m ujrzał dawną —
Jak szła blada przez ulicę
Wylękniona i wychudła,
I powiędłe mając lice.
I na ręku niosła dziecię —
A za rękę drugie wiedzie —
Wzrok i ubiór jasno mówią,
Że jej życie w łzach i biedzie.
Chwiejnym krokiem drogą idzie,
I spotkała mnie spojrzeniem —
Patrzy trwożna — a ja do niej
Z smutkiem rzekłem i westchnieniem:
Chodź do mego za mną domu,
Boś ty blada, boś ty chora, —
Ja pracować będę na was
Od poranku do wieczora.
Pielęgnować twoje dzieci
Będę, jako nikt na świecie,
A najbardziej ciebie lube,
Nieszczęśliwe moje dziecię. —
I żem niegdyś kochał ciebie
Nie przypomnę nigdy tobie —
A gdy umrzesz płakać będę
Płakać gorzko na twym grobie.