Cóż to ci, serce? niestety!
Chloe jest piękna i miła...
Wzrok pełen lubej podniety
Na mnie rzuciła.
Może podchlebne mej doli
Były z jej oczu te strzały;
Ja wyznać nawet, że boli,
Nie byłem śmiały.
Gdy moje tkliwość taiłem,
Głębiej mi w serce zaciekła.
Odejść z tą raną myśliłem;
"Zaczekaj!" rzekła.
Słodycz podała w tym słowie
I umiliła swe wdzięki,
Czułość jej moja odpowie
Ściśnieniem ręki.
Ciężar zdał mi się ulżony
W tym tajemnicy sposobie:
Kontent niejako, żem onej
Dał znać o sobie.
Chloe się na to spłoniła,
I jam odwagi już nie miał.
Ona swe oczy spuściła,
A jam oniemiał.
I tak odszedłem. Żal było,
Żem się oddalił od Chloi.
Serce się bardziej zjątrzyło.
Któż mi je zgoi?
Do mej lekarki stęskniony
Kilkakroć wrócić się chciałem
Lecz jakąś mocą cofniony
Boleć wolałem.
Tak ranny jeleń w pustyni
Rad by do wody pośpieszył;
Lecz się i boi: bo przy niej
Pocisk go przeszył,
Ale bez Chloi zbyt nudno:
Życie utracę z tęskności...
Ale i do niej mi trudno...
Ratuj, miłości!
Pójdę przy twojej pomocy;
Pójdę, pospletam te róże,
I nad jej oknem tej nocy
Po cichu złożę.
Może mię Chloe ośmieli,
Jeżeli przyjmie ten wianek,
Ach! jakże mię rozweseli
Jutrzejszy ranek!
Lecz może bardziej zasmuci.
Och! na cóż ja się to ważę?
A kiedy z okna go zrzuci,
Jak się pokaże?