Filozof z biedy

Ni­g­dy, jak żyję, nie czu­łem roz­ko­sze;
Dar­mo mój umysł jej sło­dy­cze kre­śli.
Na­dzie­ja cza­sem bły­snę­ła po tro­chu,
Lecz chy­bił za­wsze sku­tek moje my­śli.
Je­dy­nie na to ży­cie swe oglą­dał,
Bym tyl­ko nu­dził i na próż­no żą­dał.

Czy los opor­ny zrzą­dził nie­przy­jem­nie,
Żebym prze­ciw­nej pod­le­gał nie­do­li?
Czy więc na­tu­ra to spra­wi­ła we mnie,
Abym mej do­syć nie mógł czy­nić woli?
I ten chce pono, i ta z nim we­spo­ły,
Bym przy­kre zno­sił nę­dze i mo­zo­ły.

Słoń­ce nie­kie­dy mi­gnę­ło mi zło­te,
Wnet chmu­ra smut­nym ukry­ła go ki­rem.
Zdat­ność, na­ukę, za­pęd i ocho­tę
For­tu­na śle­pym skie­ro­wa­ła ste­rem.
A tak z pew­ne­go wy­bo­czyw­szy toru,
Nie mam na­dziei zy­sku i ho­no­ru.

Słod­kie po­wa­by, za­pa­ły przy­jem­ne,
Co was czuć mo­głem, ale nie do­zna­łem,
Usił­ki wa­sze są mi już da­rem­ne:
Ser­ca do­tkli­wym nie rań­cie po­strza­łem.
Czu­cia wam swo­je i za­lot­ne chę­ci
Szczę­śliw­szy nie­chaj nade mnie po­świę­ci.

Cy­tro ma zło­ta! co brzmią­cy­mi stro­ny
Draż­ni­łaś mile po­skok mo­jej ręki:
Po­rzuć świąt­ni­cę roz­kosz­nej Dy­jo­ny,
Po­rzuć jej nu­cić ła­ko­cie i wdzię­ki.
Nic to nie nada. Za­har­tuj­my ser­ce
Prze­ciw­ko tkli­wej Ku­pi­da iskier­ce.

Ze­mknę­ły mło­de, jako cień, me lata,
Któ­re żółć gorz­kim za­pra­wi­ła ja­dem.
Boli mię sro­dze chwil mi­łych utra­ta;
Nie po­we­tu­ję żad­nym ich na­kła­dem.
Co ma być, nie wiem. Krót­ko­li, dłu­go­li,
Żyć już nie będę po­dług mo­jej woli.

Żegnam was, rodu ludz­kie­go po­nę­ty:
Lube ucie­chy, roz­ryw­ki, sło­dy­cze.
Żegnam was, mar­ne tego świa­ta sprzę­ty:
Stop­nie, ho­no­ry, zy­ski hoł­dow­ni­cze.
Kie­dy nic nie mam spół­cze­sne­go z wami,
Niech­że wasz po­zór oczu mi nie mami.

Nie­chaj się słoń­ce wy­ja­śnia po­god­ne,
Niech czar­ne nie­bo wy­rzu­ca pio­ru­ny.
Nie­chaj raz chwi­le wy­cią­ga swo­bod­ne,
Dru­gi raz na łeb ci­ska los for­tu­ny.
Już się mój umysł ni lęka, ni cofa,
Przy­jąw­szy na się po­stać fi­lo­zo­fa.

Czy­taj da­lej: Oda do wąsów – Franciszek Dionizy Kniaźnin