Upuściłaś odchodząc gałązką jodłową
u progu mojej chaty; znalazłem ją rano
i podniosłem skwapliwie, jakby dobre słowo,
które żniwiarzom zbożnie na szczęście wołano.
Wszystko mi przypomniała ta gałąź zielona
jak kolęda, co wskrzesza dnie młodości zbiegłej —
więc z dziecięcą radością wziąłem ją w ramiona
dziękując progom, że ją przed wichrem ustrzegły.
I tak mi się wydało, że ciebie w dom niosę —
i bałem się niebacznie z igieł strącić rosę,
bo była jak łza twoja po szczęścia podróży.
Schowałem skarb bezcenny między księgi moje;
może, gdy przyjdą trwogi, bóle, niepokoje —
jasną i szczęsną dolę znowu mi wywróży.