Tutaj Twe stopy szły — tu Twoje oczy
patrzyły się w uroki zżywiczonych zboczy —
Tu ręce Twe pieściły gałęź obwiśniętą,
Tu usiadłaś — pachniałaś potem ziemiomiętą —
Tu myślałaś: czy przyjdzie jeszcze miłowanie — ! —
przymknęłaś modre oczy — rzekłaś: niech się stanie!
Cóż tydzień, rok, czy miesiąc olśniony miłością!
każda sekunda tutaj jest przecież wiecznością!
A potem — pośród książek — zębów Twoich szkliwo
stało się objawieniem, nowiną prawdziwą.
I ten gorący opad krwi! — Ramię przy dłoni
dotąd (po tylu nocach) zorzy się i płoni.
Godziny ekstatyczne! — Zielony zachwycie! —
— Zboczami idziesz Ty — i idę ja — to idzie życie!