Grzech czereśniowy

Przez las kwit­ną­cych cze­re­śni
w po­śpiesz­nie go­rą­ce rano —
bie­gnę zdy­sza­ny, spo­co­ny —
bo mnie gwał­tow­nie we­zwa­no.
 
"We­zwa­no" — bo nikt re­al­ny
nikt zna­ny mi z imie­nia
nie wo­łał — lecz ktoś, kto jest cie­niem
swe­go wła­sne­go cie­nia.
 
Iść da­lej? — a może za­wró­cić!
o, nie kuś my­śli pło­cha!
Tam cze­ka poza drze­wa­mi
ktoś kogo nikt w ży­ciu nie ko­cha.
 
Iść mi tam trze­ba, a pręd­ko —
uko­ić te strasz­ną ranę —
zło­żyć w po­ko­rze mi­łość
na ser­ce nie­ko­cha­ne.
 
Za­plo­tły się ki­ście cze­re­śni,
sieć gę­sta, sieć pni i ga­łę­zi —
Boże! — jak­że się wy­rwę
z tej roz­wo­nio­nej uwię­zi!
 
Spla­ta­ją się wiot­kie prę­ci­ny
i za­my­ka­ją się w wię­zy —
w kwia­tach po kost­ki, po bio­dra
nogi zmę­czo­ne ugrzę­zły.
 
Ręce po­ka­le­czo­ne —
ser­ce zbo­la­łe z po­śpie­chu,
o, jak się cięż­ko wy­zwo­lić
z cze­re­śnio­we­go grze­chu.

Czy­taj da­lej: Szał - Emil Zegadłowicz