O niezaznana! — bezwolne Twe stopy
wiodły Cię w wieczór pszczelny i lipcowy —
poprzez zasieki i poprzez okopy
szlak odnalazły dnia od spodu nowy.
O nienazwana! — wątłe Twoje ręce
z nagła osłabły nadmiernym brzemieniem
białe i ufne, nieomal, dziecięce
wionęły ku mnie melodią i cieniem.
O niepojęta! — wąskie Twoje wargi,
odjęte płocho marzonej pieszczocie,
drżą niskim głosem przygłuszonej skargi
jak ranne ptaki w ostatnim przelocie.
O ukochana! — modre Twoje oczy,
bladym błękitem podane świtaniu,
jeszcze szukały wśród gniewnej pomroczy,
jeszcze wołały! — któż odrzekł wołaniu?
Umiłowana! — Twoje białe ciało,
zorzą przygasłą w śnie płomieniejące,
poszło w słuchane w siebie! — poszło śmiało
aż przystanęło na wrzosowej łące —
uklękło, wpodłuż układło się w kwiatach
i zapragnęło miłości i ciszy —
ktoś czuwający — usłyszał w zaświatach
pieśń Twego serca i dotąd ją słyszy.