Boska komedia - Piekło - Pieśń VI

Autor:
Tłumaczenie: Edward Porębowicz

W trzecim kręgu piekła poeci spotykają Cerbera strzegącego wejścia i dusze pokutujące za obżarstwo. Florentczyk Ciacco kreśli im obraz przyszłych walk bratobójczych, które rozgorzeją we Florencji.


Gdy się zbudziła myśl stulona w sobie
Od mąk widoku, w jakich krewne dusze
Mdlały, i gdym się w mej ocknął żałobie,
Nowych skazańców i nowe katusze
Naokół siebie widzę w mrocznym dole,
Gdzie bądź popatrzę i gdzie bądź się ruszę.
W trzecim, wieczystych dżdżów, stanąłem kole:
Deszcz chłodny, ciężki, ciągły i przeklęty
Wciąż jedną modłą siecze, żga i kole.
Śnieg, brudna woda i grad w bryły ścięty
Walą się strugą na ów kraj ucisku;
Cuchnie skróś ziemia brzydkie ssąca męty.
Cerber, zwierz dziki o potrójnym pysku,
Warczy i szczeka, i jak pies się dąsa
Na lud w okropnym pławiony bagnisku.
Wzrok toczy krwawy, czarne kudły wstrząsa,
Kłąb ma wydęty i szponiaste ręce;
Drze pazurami i targa, i kąsa.
Od deszczu, jak psi, w ciągłej wyją męce;
Jeden bok drugim ciągle zasłaniają;
Prędko się zwijać muszą potępieńce!
Gdy nas gad duży ujrzał między zgrają,
Paszczękę rozwarł i zęby wyszczerzył;
Wszystkie w nim mięśnie jednym dreszczem drgają,
A wódz mój pięści ku ziemi przymierzył
I, w obie garści nagarnąwszy błota,
W sam środek gęby żarłocznej uderzył.
Jak kundys chciwie do jadła się miota
I wraz ucichnie, gdy mu rzucą strawy,
Bo już chuć głodu w nim się nie szamota,
Podobnie naraz umilkł pysk plugawy
Czarta Cerbera, co na dusze łaje,
Rade ogłuchnąć, by nie słyszeć wrzawy.
Stąpamy, depcąc widem gęste zgraje,
Dżdżem katowane i stawiamy pięty
Na ich marności, co się kształtem zdaje.
Leżały wszystkie pogrążone w męty,
Lecz jedno, w chwili kiedy je mijamy,
Siadło i, prężąc kadłub wydźwignięty,
Rzekło: „Ty, któryś wszedł za piekieł bramy,
Wiedz: przed mą trumną była twa kołyska;
Spójrz i rozpoznaj, com zacz, bo-ć się znamy".
Więc ja: „Kaźń twoja taką się odciska
Zmianą na licach, że mi w niej zakrywa
Pamięć twojego ziemskiego nazwiska,
Powiedz, kto jesteś, duszo nieszczęśliwa,
Na której piekło taką złość wywarło,
Że choć są większe, żadna tak dotkliwa!"
A on: „Twe miasto, które napęczniało
Zawiścią jak wór przepełniony ziarnem,
Na jasnym świecie swym mię synem zwało.
Przezwisko Ciacco nosiłem nad Arnem:
Za grzech obżarstwa, brzydki i zwierzęcy,
Jako tu widzisz, w deszczu moknę czarnem.
Nie sam tu cierpię, ale wśród tysięcy,
Wszystko męczarnią karanych jednaką
Za równe winy". Zmilkł i nie rzekł więcej.
Na to ja: „Tak mię twój stan boli, Ciacco,
Że oto z ócz mych słona płynie woda.
Lecz powiedz jeszcze: czyli wiesz, na jaką
Niedolę kłótnia głupich mieszczan poda?
Jestże kto prawy w mieście? I jak na to
Przyszło, że tak je rozdarła niezgoda?"
A on: „Gdy w zwadzie długie minie lato,
Zbroczą oręże i nareszcie dzicy
Wypędzą drugich z krwi wielką utratą;
W trzy słońca padną, a ich przeciwnicy
Wzniosą się, męża wziąwszy za narzędzie,
Co się dziś łasi podły i dwulicy.
Długo stronnictwo to panować będzie
I trzymać tamtych pod grozą obucha,
Płaczu i gniewu nie mając na względzie.
Dwaj sprawiedliwi są, nikt ich nie słucha;
Z trzech iskier: chciwstwa, zawiści i pychy,
Na wszystkie serca niegodziwość bucha".
Tu uciął smutną wieść i stał się cichy.
„Niechże twe usta reszty mi nie tają —
Rzekłem — słów kilka dołóż prośbie lichej:
Gdzie Farinata siedzi? Gdzie Tegghiaio?
Gdzie Rusticucci, Arrigo i Mosca
Z innymi, którzy tak o dobro dbają?
Powiedz, bo serce me o nich się troska,
I wiedzieć pragnę, czy ich piekło smali,
Czyli ich w niebie chowa Łaska Boska?"
„Między ciemniejsze duchy się dostali —
Odparł — winy ich przeważyły bowiem;
W sam czas obaczysz, postąpiwszy dalej.
Gdy na świat luby z całym wrócisz zdrowiem,
Proszę, głoś o mnie i o mej torturze;
Więcej nie rzekę i więcej nie powiem".
Oczy wywrócił w zez i w tej posturze
Popatrzał na mnie, łeb wsunął w ramiona
I za innymi ślepcy padł w kałużę.
„Już on nie wstanie, aż się czas dokona —
Rzekł Wódz — gdy zabrzmią trąby archaniołów,
Wróg złego swoje objawi znamiona.
Wróci z innymi do grobowych dołów,
Wziąć ciało i kształt, by w pełnej istocie
Wysłuchać wiecznych wyroku mozołów".
Tak my szli, stawiąc po mieszanym błocie
Z duchów i deszczu kroki powściągliwe
I rozmawiając o przyszłym żywocie.
„Mistrzu — pytałem — te kary straszliwe
Od wielkiej chwili, gdy wyrok zahuczy,
Mniejsze-li będą czy równie dotkliwe?"
A on: „W tym wiedza twoja cię pouczy:
Im doskonalszy jest byt, tym mu więcej
Dobro dogodzi, a boleść dokuczy.
A choć karani tutaj potępieńcy
Nigdy nie dojdą udoskonalenia,
Bliżsi go będą niż dziś, czasu jeńcy".
Takeśmy poszli naokół pierścienia,
Gwarząc ze sobą więcej, niż powtórzę,
Aż kędy w głębsze schodzi się podsienia:
Tam Plutus, wielki rozbój ca, ma stróżę.

Przejdź do Pieśni VII - Piekło

Czytaj dalej: 7. Boska komedia - Piekło - Pieśń VII - Dante Alighieri