Ironia szczęścia

Ach, kiedym nie znał szczęścia, jakżem był szczęśliwy!
Oklep na szkapie losu trzymałem się grzywy.
Dzień mijał jako tako — jutro się nie śniło,
A przyszło jutro, — fraszka! — To jak wczoraj było.
Nikt mi téż nie zazdrościł, bo zazdrościć czego?
Nikt nigdy nie oszukał, — wziąłby nic z niczego.
Kochanka mnie nie zwiodła, — przyjaciel nie zdradził,
Bo kochanki nie miałem — przyjaciel nie radził.
Żyłem bez troski, trwogi, biedny a poczciwy,
Ach, kiedym nie znał szczęścia, jakżem był szczęśliwy!
Teraz przybyło szczęście, mam żonę, mam dzieci,
Jeden i drugi dukat w sakiewce się świeci,
Mam dom piękny, wygodny, dobrego kucharza,
Pomyślność co godzina przyjaciół przysparza.
Ale o żonę, dzieci, co chwila truchleję,
Na mój majątek różni czychają złodzieje;
Boję się ognia w domu a za domem szkody,
Mam wszystko czego trzeba, lecz pośród swobody
Zawsze lękam się strzały z nieznanéj cięciwy,
O Boże! Jakżem biedny, że jestem szczęśliwy!

Czytaj dalej: Koguty - Aleksander Fredro