„Na nieludzkiej ziemi” to dzieło autorstwa Józefa Czapskiego. Po raz pierwszy wydano je w roku 1949 w Paryżu, nakładem Instytutu Literackiego, a jego lektura była przez wiele lat zakazana w sowieckiej Polsce. Dopiero w latach osiemdziesiątych ukazała się ona w drugim obiegu. Czapski opisał bowiem swoje doświadczenia związane z pobytem w ZSRR w okresie II wojny światowej, kiedy to więziono go między innymi w obozie dla polskich oficerów w Starobielsku, a także odnosi się do kwestii zbrodni katyńskiej. Pierwsze legalne wydanie dzieła ukazało się dopiero 1990 roku.
Spis treści
W pierwszej części książki Józef Czapski zdecydował się na opisanie przebiegu swojego pobytu w obozie dla polskich oficerów, który mieścił się w Starobielsku. Spędził w nim niemal dwa lata, zatem bardzo szczegółowo relacjonuje to, jak wyglądały okoliczności, w jakich trafił do tego obozu, jak i opisuje liczne szczegóły obozowego życia. W swoim tekście Czapski przedstawia dokładnie sylwetki współwięźniów, wraca do ich przedwojennej przeszłości, decyduje się wspomnieć o rodzinach, a także o charakterach konkretnych osób i ich wybrane zachowania, a nawet o ich wyglądzie zewnętrznym. Czytelnik poznaje także ich imiona. Dla Czapskiego bardzo ważne okazało się skupienie się na tym, w jaki sposób osadzeni w obozie Polacy starali się zachować swoją godność. Nie poddawali się i nie tracili też nadziei. We wspomnieniach z pobytu w niewoli autor zachowuje ogromną drobiazgowość. Z detalami opisany zostaje między innymi proces internowania, a także tragiczne warunki, z jakimi spotkał się po przybyciu do obozu. Czapski zamieszcza w tekście także uczucia i emocje, jakie towarzyszyły mu w tych chwilach. To przede wszystkim swoista beznadziejność, a także zaskoczenie, jakie wywołała w nim klęska i liczne niepowodzenia odniesione w walce ze Związkiem Radzieckim. Smutkiem napełnia opis walki współwięźniów Czapskiego o godność i resztki człowieczeństwa na tytułowej nieludzkiej ziemi. To oczywiście w większości polscy oficerowie, którzy znaleźli się w takiej samej sytuacji jak Czapski właśnie.
Potem z kolei następuje opis poszukiwania zaginionych, polskich oficerów. W tym celu Czapski odbywał, a potem opisywał liczne podróże, jakie odbywał na terenie ZSRR, chciał bowiem odnaleźć swoich towarzyszy z obozu w Starobielsku. Bowiem po własnym zwolnieniu Czapski wstąpił do armii generała Władysława Andersa. Tam otrzymał zadanie, które miało polegać na odnalezieniu zaginionych żołnierzy, którzy nie wrócili do służby, chociaż według oficjalnych informacji sowieckich władz zostali oni objęci amnezją. Czapski wyruszył zatem w podróż, prowadząc poszukiwania. Z tego powodu autor szczegółowo opisuje i wspomina szlak tych poszukiwań, a przy okazji także sposób, w jaki funkcjonowała wówczas sowiecka Rosja. Czapski może się temu przyglądać, ponieważ ma kontakty z przedstawicielami władz i wojska, zatem obserwuje wszystko od wewnątrz. W ten sposób autor wiarygodnie opisuje wszechobecny na tych terenach strach oraz panujący tam terror. Władza wykorzystuje propagandę, zapełniała obozy więźniami politycznymi, prześladowała społeczeństwo, wszędzie napotykano na głód oraz nędze. Czapski opisuje historie poszczególnych osób, ofiar okrutnego systemu. Podkreśla przy tym, że wbrew nieludzkiemu traktowaniu przez władze sowieckie każdy człowiek pozostaje indywidualnym bytem, który zasługuje na życie i szacunek, a ponadto posiada niezbywalną ludzką godność. Podkreśla, że tego wszystkiego nie może ludziom odebrać żaden system totalitarny.
Poszukiwani oficerowie pochodzili nie tylko ze Starobielska, ale też Kozielska czy Ostaszkowa. Armia Andersa chciała wiedzieć, co stało się z jej dowódcami, gdy nie stawili się na wezwanie, co wydawało się podejrzane. Z czasem okazało się, że stali się ofiarami zbrodni katyńskiej. Czapski rozmawia na ten temat nie tylko z wojskiem, ale nawet z urzędnikami. W trakcie podróży autor spotyka między innymi wielu Polaków, Rosjan, Żydów, Uzbeków, a także Ukraińców. Wszyscy są dla niego równie ważnymi istotami ludzkimi.
Wiele miejsca w tekście Czapski poświęca również relacji z tego, jak tworzyła się armia wojska polskiego na terenie Związku Radzieckiego. Z jednej strony to fragmenty pełne entuzjazmu, z drugiej przepełnia je poczucie tragizmu.
W ostatniej części Czapski zamieszcza tekst swojego artykułu, który został wydrukowany w 1945 roku na terenie Francji. Autor przedstawia w nim dwa stanowiska dotyczące okrutnej zbrodni katyńskiej. Jedno z nich to strona niemiecka, która uważała, że zbrodni dopuścili się Sowieci, zaś strona sowiecka oskarżała o to Niemców. Autor w tekście próbuje samodzielnie ocenić, kto jest winny i skłania się ku tezie, że oficerów wymordowali Sowieci w 1940 roku. Mimo podejrzeń stara się ukazać obie perspektywy i uwzględnić wszelkie fakty. Mimo to czuć, że Czapski nie wierzy, by za to ludobójstwo miało odpowiadać SS.
W tej części wspomnień Czapski relacjonuje to, w jakich okolicznościach trafił do obozu dla polskich oficerów w Starobielsku i jak wyglądała codzienność jego obozowego życia. Autor nie szczędzi wielu szczegółów. Z imienia i nazwiska wymienia także swoich współwięźniów, również oficerów, dzięki czemu czytelnik dowiaduje się, kim byli, jak wyglądali, jak wyglądała ich przedwojenna przeszłość, jakie mieli rodziny, pojawiają się też opisy ich charakterów i zachowania. Czapski dostrzegał beznadziejność swojego położenia, ale zamiast tego skupiał się na sposobach, w jakich Polacy próbowali w tych warunkach zachować godność. Nie poddawali się bowiem i nie tracili nadziei. Niewola zostaje opisana przez Czapskiego w sposób niezwykle drobiazgowy. Wspomniany zostaje także proces jego internowania, a także dramatyczne warunki, w jakich przyszło Czapskiemu żyć w niewoli. Autor nie unika także wspominania o towarzyszących mu gwałtownych uczuciach, między innymi rozczarowania i poczucia beznadziei po tym, jak nadeszła klęska w starciu ze Związkiem Radzieckim. Współwięźniowie każdego dnia walczyli o utrzymanie swojej godności w nieludzkich warunkach. Chcieli bowiem zachować resztki człowieczeństwa.
Czapski opisuje, że do Starobielska zostali przewiezieni gdzieś na początku października. Na tych terenach leżał już gęsty śnieg. W trakcie podróży więźniowie zostali otoczeni przez psy policyjne i poprowadzeni przez rozmokły śnieg nędznymi ulicami, przy których stały zarówno miejskie domy, jak i chłopskie, gliniane chaty, które kryto słomą. Jeden z mieszkańców, jakiś chłopak, wyskoczył, dał innym szybko kawon do ręki i uciekł. Przez pozamykane i niskie okna na więźniów patrzyły twarze kobiet i mężczyzn. Wydawały się uważne i współczujące. Czapski dokładnie przypomina sobie zniszczoną twarz jednej z kobiet. Była siwowłosa, bardzo smutna. Na więźniów spoglądała przez okulary smutnymi oczami. Potem autor dowiedział się, że wielu przedstawicieli rosyjskiej inteligencji z wielkich miast zesłano to Starobielska na posielenie, czyli przymusowe osiedlenie na wschodnich terenach Związku Radzieckiego.
Przyjezdnych w większości zakwaterowano w gmachach poklasztornych na terenie przyszłego obozu. Tę część, która się tam nie pomieściła, między innymi Czapskiego, skierowano do jakiegoś urzędu czy więzienia w samym środku miasta. Osadzonych trzymano tam w liczbie kilkuset osób na podwórku otoczonym murami, w czterech naprawdę malutkich klitkach i w wielkiej wozowni. Tam stały ustawione dziwne, stare landary, czyli karety podróżne, a podłogę zasypywały strzępy brudnych papierów, książek czy pism zapewne z jakiejś zrujnowanej biblioteki. Jedna ze ścian wozowni wyróżniała się tym, że była na niej wielka jama, wybita zapewne kulami i znajdująca się na wysokości głowy stojącego człowieka. Krążyły opowieści o tym, że to właśnie tam w 1917 rozstrzeliwano burżujów. Czapski wspomina jeszcze, że podobną dziurę w ścianie widział w murze otaczającym starobielski klasztor. Tam z kolei miały się odbywać egzekucje zakonnic z tamtejszego żeńskiego zakonu. Brudne papiery rozsypane na podłodze wozowni okazały się dla więźniów prawdziwym ratunkiem i wybawieniem. W nocy przychodził bowiem tęgi mróz, co uniemożliwiało spanie. Czapski wraz z kolegami ze swego pułku nauczył układać się według specjalnego systemu. Mężczyźni byli wtedy tak ściśnięci jeden przy drugim, że jeden koc wystarczał nawet dla trzech osób. Na wierzch koca sypano jeszcze wspomniane papiery, które w ten sposób chroniły przed niskimi temperaturami. Czapski wspomina jednak, że nie był w stanie wytrzymać mroźnej pogody i w związku z tym przecisnął się do jednej z zapchanych klitek, gdzie osadzonych męczyły ugryzienia wszy, gdzie trzeba było jedynie siedzieć skulonym, ponieważ nie można było się ruszyć, ale przynajmniej tam temperatury były wyższe i dało się trochę ugrzać.
Każdy zdrowy mężczyzna, niezależnie od swojego stopnia wojskowego, był zmuszony chodzić na tak zwaną robotę. Od pułkowników w górę jeńcy byli bowiem umieszczani w osobnym gmachu poza drutami obozowymi i nie mogli kontaktować się z innymi więźniami. Czapski wspomina, że była to wyjątkowo ciężka zima, a w Starobielsku mróz dochodził nawet do takich wartości jak trzydzieści pięć stopni poniżej zera. Jednak niezależnie od warunków pogodowych jeńcy musieli nosić wielkie, drewniane bele na stacji, gdzie wyładowywali i załadowywali wagony towarowe. Autor stwierdza, że był w tych warunkach osobą uprzywilejowaną. Lekarze uznali go bowiem za chorego na płuca. To właśnie z tego powodu autora obciążono jedynie lżejszymi pracami wewnętrznymi. Czapski wymienia między innymi mycie wiaderek do zupy, zmywanie podłóg, skrobanie kartofli, a także noszenie rozmaitych skrzyń oraz worków. Czapski miał w czasie tego pobytu w obozie wielu współtowarzyszy, także polskich oficerów. Ostatecznie wspomina jednak, że nikt z uczestników ich tak zwanych starobielskich wieczorów w późniejszym czasie się nie odnalazł.
Kolejny rozdział poświęcono opisywaniu poszukiwań, które miały na celu odnalezienie zaginionych na terenie ZSRR oficerów. Czapski został bowiem zwolniony z więzienia, a następnie wstąpił do armii generała Władysława Andersa. To właśnie tam powierzono mu zadanie odnalezienie oficerów, którzy nie stawili się na służbę w wojsku, chociaż władze sowieckie przekazały informację, że tych mężczyzn również objęła amnestia. Czapski wyrusza zatem w podróż pod sowieckiej Rosji, by odszukać zaginionych. Dzięki temu właśnie opisuje, jak od wewnątrz funkcjonowało ZSRR, a to dzięki licznym kontaktom z urzędnikami, przedstawicielami władz i wojska, a także żołnierzami. Czapski szczegółowo wspomina szlaki swoich podróży, a także panujący wszędzie na tych terenach strach i wszechobecny terror. W ZSRR powszechna w użyciu była propaganda, inwigilacja, więźniów politycznych osadzano w obozach w dramatycznych warunkach, społeczeństwo zmagało się z głodem, prześladowaniami i nędzą. Czapski zdecydował się ukazać dramatyczne losy poszczególnych osób, jednocześnie podkreślając, że wbrew podejściu władz sowieckich każdy człowiek ma w sobie niezbywalną godność, prawo do szacunku oraz życia. Według Czapskiego żaden totalitaryzm nie jest mu w stanie tego odebrać.
Rozdział rozpoczyna się od tego, że Czapski wspomina, że w obozie spędził już dwa lata bez dwóch miesięcy. Drugiego września 1941 roku więźniowie mieli zostać uwolnieni. Parę dni wcześniej do obozu przybył sam generał Anders na kilka godzin, ponieważ zajmował się formowaniem swojej armii na terenie ZSRR. W tamten dzień więźniów starano się doprowadzić do lepszego wyglądu, by prezentowali się oni stosunkowo dobrze. Podkreślał on konieczność wspólnej walki z Hitlerem. Dzień wyjazdu osadzonych oficerów pogoda zrobiła się już jesienna, szara i chłodna. Wokół obozu rosły białe brzozy, które szumiały w jesiennym, wietrznym i wilgotnym powietrzu. Więźniowie mieli przed sobą cały dzień oczekiwania, w trakcie którego żegnali się ze skrawkiem obozowej ziemi. Wyruszono bowiem dopiero o siódmej wieczorem, kiedy zapadł już zmierzch. W głębi, wśród topoli, brzóz i akacji stoi kilka zrozpaczonych osób. To Polacy, którzy podawali się za Volksdeutschów. W ciągu kilku ostatnich dni komenda sowiecka ujawniła dawne ich zeznania, na podstawie których mężczyźni spodziewali się odesłania do Polski. Jeden z nich powiesił się w chwili, kiedy uwolnieni wychodzili długą, wojskową kolumną poza druty. Innych z pewnością wykończyli tak zwani sowieciarze, którzy planowali przerzucić ich jeszcze dalej, na północ do leżących tam łagrów. Więźniowie ruszyli czwórkami w drogę, po drodze zaczął mżyć deszcz, a do stacji mieli jeszcze siedem kilometrów. Deszcz może był drobny, ale padał coraz mocniej. Mężczyźni szli w błocie przez kraj, który Czapski określa jako smutny, mijają po drodze czarne, nędzne chaty zbudowane z ogromnych bierwion. Z jednego budynku wychodzi stara kobieta, która mówi więźniom, że Bóg jest z nimi. te same słowa wypowiada młoda kobieta na ulicy niemal wymarłego miasteczka, gdzie nie ma ruchu czy światła, ale stoi tam stacja. Uwolnieni zmierzają tam marszowym krokiem i bardzo głośno śpiewają polskie, żołnierskie piosenki. Humorów nie psuje im nawet padający deszcz. Po przyjściu do stacji nadzorcy każą im obejść zabudowania stacyjne, zatem więźniowie przez zalaną łączkę zmierzają na peron, gdzie zostają ustawieni w kolumnę według cyfr wagonów, do których zostali przeznaczeni. Pada rozkaz oczekiwania, deszcz leje jeszcze mocniej, zatem humory przestają być tak entuzjastyczne.
Polskie dowództwo uwierzyło Sowietom, że wagony są już w drodze z Wołogody, a tymczasem nie wyjechały one zgodnie z zapewnieniami. Miały nadejść dopiero na drugi dzień nad ranem. Nie dało się porozmieszczać około tysiąca siedmiuset osób po domach, a w gmachu stacyjnym mogło się zmieścić zaledwie kilkudziesięciu mężczyzn. Dowództwo się nie pojawiało, zatem czekano na zimnym i lejącym jak z cebra deszczu, stojąc czwórkami, aż do drugiej czy trzeciej nad ranem. Czapski wspomina, jak przed nim jeden z oficerów położył się w kałuży i nie dało się go zmusić do wstania. Coraz więcej osób wołało o lekarza, ponieważ zachorował któryś z więźniów. Kilka osób zemdlało, a koło godziny drugiej karność zaczęła zanikać. Początkowo żołnierze wymykają się pojedynczo, próbując się ratować przed deszczem, a potem nagle cała kolumna załamała się i każdy na własną rękę szukał bezpiecznego schronienia przed wodą. Czapski wspomina, że deszcz lał się wszędzie, za kołnierz i w buty, czapka nasiąkała wodą, a ciało miał mokre. Sytuacja wydawała się opłakana, ale mimo to śmieszyło go obserwowanie dwójki nieszczęśników, którzy szybko przemieszczali się po łące, trzymając nad sobą całkowicie przemoczone prześcieradło.
Wagon wreszcie przyjeżdża, a w środku Czapski rozgrzewa się swetrem włożonym pod koszulę. Jadą tak potem przez dłuższy czas i wszędzie widać na stacjach tłumy Polaków objętych amnestią. Wszyscy zmierzają, by dołączyć do wojska polskiego. Czapski spotyka zatem swoich rodaków i poznaje historie ich osadzenia w obozie. Następnie otrzymuje właśnie polecenie, by odnaleźć oficerów, którzy powinni się zgłosić do armii Andersa. Ślad po około piętnastu tysiącach jeńców bezpowrotnie zaginął. Ich mord wtedy jeszcze nikomu nie przychodził na myśl. Czapski zatem udał się do takich miejscowości jak Tock, Buzułuk czy Kujbyszew, gdzie mozolnie wsłuchiwał się w historie śmierci, rozbitych rodzini licznych tragediach, które mogły zostać zapomniane. Kiedy Czapski znalazł się w Buzułuku, miał jednak ulotne wrażenie, że to nieco lepszy świat w porównaniu do Tockoje. To drugie było wsią, natomiast Buzułuk mieścił się już w europejskiej części Rosji, nad rzeką Samarą. Pisarz wspomina, jak tworzyło się wojsko polskie, jakie nadzieje to budziło, ale nie pomija też tragizmu tych wydarzeń. Generał Leopold Okulicki, tak zwany „Niedźwiadek”, wtedy jeszcze jako pułkownik sztabu, opuścił więzienia moskiewskie właśnie dzięki amnestii. Został jednak brutalnie pobity i stracił zęby. Czapski wspomina jego dalsze losy, kiedy to Okulicki w 1944 roku trafia do kraju, gdzie dowodzi powstaniem warszawskim, natomiast jego syn ginie w walkach pod Monte Cassino. Niekiedy Czapskiemu zdarza się nieco uprzedzać fakty, tak jak wtedy, kiedy pisze o Okulickim, że zostanie on poddany procesowi szesnastu, w którym sądzony będzie także Kazimierz Pużak. Czapski trafia do Okulickiego, kiedy ten nie ma jeszcze swojego słynnego przydomka. W Buzułuku Polacy mieli do czynienia z zupełnie innym światem w porównaniu do tego, z którego właśnie się wydostali. Mieli poczucie, że są już w Europie, a nie w Azji, spotykali tam damy, kosztowali różnych przysmaków, na przykład moskiewskich czy londyńskich czekoladek, co zauważa Czapski. Uważano wtedy, że Buzułuk leży już naprawdę blisko Polski, a objęci amnestią właśnie tam nieco odżyli po traumatycznych przeżyciach. To właśnie tam widzieli kobiety, z którymi nie mieli kontaktu od dwóch lat, kosztowali piwa, mięsa, serów. Wyszli z Kołymy, która była więzieniem zamieszkanych przez skazańców i funkcjonariuszy, którzy pilnowali, by więźniowie nigdzie nie uciekali. Panowało przekonanie, że z Kołymy praktycznie nie ma szans na wydostanie się, ponieważ nie dało się potem przemierzyć otaczających ją gór czy tundry. Było to miejsce bardzo bogate w miedź, ale wyróżniające się surowym klimatem. Rosjanie sądzili, że Kołymę zamieszkiwały przepiękne konie, ale w tamtejszych warunkach nie mogły przeżyć więcej niż trzy lata. W guberni kołymskiej szefowie NKWD stawali się niemal równi bogom, jeździli wspaniałymi samochodami. Piekło Kołymy i magadańskie łagry zaprojektował Nikołaj Jeżow, czyli “krwawy karzeł” i ojciec jeżowszczyzny, czyli terroru, który zapanował na masową skalę. Zginął w wyniku kary śmierci jeszcze przed wybuchem II wojny światowej, kiedy wymieniano stalinowskie kadry. Więźniowie sprowadzani na Kołymę stawali się tanią siłą roboczą, a równocześnie źródłem majątków wierchuszki tamtejszego NKWD. Polaków na Kołymę sprowadzano już w okresie wiosny roku 1940. Czapski opisuje też okres pracy w Buzułuku, kiedy to do miasta napłynęło wielu Polaków. Byli oni wynędzniali, co jednak nie robiło na innych większego znaczenia. Szczególnie w pamięci zapadał jednak porucznik Sroczyński, wyjątkowo zmizerowany, w podartym ubraniu. Był to młody mężczyzna, który osiągnął zaledwie wiek trzydziestu jeden lat. Zostawił swoich kolegów w Stalingradzie, czyli Wołgogradzie.
Czapski opisuje między innymi swój pobyt w szpitalu, gdzie personel stopniowo zmieniał się z sowieckiego na polski. W trakcie śledztwa starał się iść wstecz, by odtworzyć tropy zaginionych towarzyszy broni. Podczas poszukiwań Czapski nie był w stanie nawet trafić na ich nazwiska w dokumentach. Trafia na pierwsze poszlaki i pogłoski co o ich pobytu, jednak ślady niejednokrotnie myliły poszukujących. Czapski opisuje też, jak rząd sowiecki próbuje za wszelką cenę odseparować miejscową ludność od polskich żołnierzy. Czapski tymczasem wynajmował od ubogiej kobieciny i starał się wypytywać mieszkańców o wiele kwestii. Wspomnienia z Buzułuku przypominają mu też o wielu innych wydarzeniach. Rozumie też, że obecność Polaków to dla Rosjan symbol tego, że można żyć swobodniej niż na terenie ZSRR, co było zdecydowanie niepożądane przez tamtejsze władze. W Buzułuku Czapski spędza swoją pierwszą Wigilię po uwolnieniu. Czapski wspomina swoich pomordowanych i zaginionych towarzyszy, cytuje Norwida.
Po świętach do Buzułuku nieustannie przybywali uwolnieni Polacy, co powodowało, że trzeba było poświęcić temu wiele godzin pracy. Tymczasem kartoteka zaginionych nieustannie się powiększała i rosła jak na drożdżach. Wysyłano listy i pisma do władz i ambasady właśnie w tej sprawie, czynił to nawet sam generał Anders. Czapski jeździł po kraju i rozmaitym generałom przedstawiał sprawę polską, ale bywał przez nich zbywany. Czapski uprzejmie próbował wybadać, na jakich konkretnie ziemiach należałoby szukać jego kolegów, ale nic to nie dawało. Nie otrzymywał po prostu odpowiedzi. Pisarz wyruszył potem wraz z listami skierowanymi do generałów NKWD i dygnitarzy, z emocjonalną prośbą o wyjaśnienie sprawy zaginionych, chciano też wyegzekwować dotrzymanie obietnic Stalina. Zdarzało się, że ludzie, do których kierował się autor, niekiedy znikali w trakcie prowadzonych z nimi rozmów, jak miało to miejsce w przypadku dwóch bundowców. Czapski dwukrotnie odwiedzał w trakcie swoich podróży Kujbyszew. Nie zastał tam jednak generałów, do których miał listy polecające, na przykład Żukowa. W ambasadzie uświadamiano Czapskiego, że raczej nic nie uda mu się wskórać w swojej sprawie. Ten wbrew wszystkim przeszkodom wyruszył jednak do Moskwy. Potem na swojej drodze spotkał jeszcze Anglików z misją wojskową, którzy zachowywali się jak prawdziwi dżentelmeni.
W Moskwie Czapski udał się do hotelu, a potem wspominał swój poprzedni pobyt w tym mieście. Po jakimś czasie opuszcza to miasto pociągiem, gdzie w wagonie przygląda się swoim współpasażerom, którzy początkowo podchodzili do niego raczej nieufnie. Potem jednak zaczynają się między pasażerami pierwsze rozmowy, a potem też i zwierzenia. W Kujbyszewie Czapski spędza potem kilka tygodni, gdzie dalej pracował nad listami zaginionych i badał ich historie. Spotkał tam między innymi poetę Władysława Broniewskiego. W czasie podróży pisarza armię polską przerzucono do Turkiestanu. Stalin zgodził się na to dopiero po wizycie generała Sikorskiego. Czapski zatem ruszył w tamtą stronę i w pewnym momencie dotarł do Taszkientu, skąd pieszo trzeba było się dostać do Jangi-Jul, gdzie mieścił się gmach polskiego sztabu. Pisarz opisuje ogromne pomieszanie ras, z jakim spotkał się w tamtym regionie. Złożył też przełożonym swoim dokładne sprawozdanie z odbytej wcześniej podróży. Potem wrócił do pracy nad kartotekami zaginionych i poszukiwanych. W czasie jego nieobecności zbiory te jeszcze bardziej się rozrosły. Sztab organizował coraz więcej czynności wobec napływających Polaków, a Czapski coraz lepiej odnajdywał się w tej rzeczywistości i zdobywał nowe informacje, głównie dzięki zasłyszanym rozmowom, na przykład w stołówce.
W 1942 roku wojsko polskie walczyło o swoje istnienie w ZSRR. Anders wnioskował o audiencję u Stalina i został przez niego przyjęty na Kremlu. Tam Stalin zażądał zmniejszenia liczebności armii polskiej, co Anders rozumiał jako początek likwidacji wojska polskiego. Padła wiadomość o ewakuacji Polaków z Rosji. Jakiś czas potem Czapski został mianowany Szefem Propagandy Armii, by zajął się działaniami informacyjnymi, prasowymi, wydawaniem biuletynów i redagowaniem tygodnika “Orzeł Biały”. W tym czasie nieustannie organizowano też ewakuację Polaków z sowieckiej Rosji, przy czym pracował przede wszystkim Anders.
Czapski opisuje wiosnę i swoją pracę w tygodniku “Orzeł”, gdzie ostrzegano go przed Sokołowskim. Przyjeżdżały dzieci, które rodzice wysyłali do wojska z nadzieją, że dzięki temu uciekną z kraju i przeżyją. Czapski otrzymał od ambasadora Kota polecenie skontaktowania się z pisarzem rosyjskim, Aleksiejem Tołstojem. Mężczyzna ten był cennym kontaktem, gdyż osobiście znał nawet Stalina. Spotkanie z Tołstojem okazało się sukcesem i Czapski widywał się z nim jeszcze później kilkukrotnie. Wspomniana zostaje bytność Przybyszewskiego w Rosji. Jakiś czas później Czapski miał iść oblewać pierwszy jubileusz redagowanego tygodnika. Okazało się, że Józef, jego towarzysz siedział w celi śmierci i stąd wiedział o tym, jak likwiduje się w Rosji skazanych na śmierć. Józef szczegółowo opisuje swoje doświadczenia z okresu pobytu właśnie w takiej celi. Wspomniał też o innych swoich przeżyciach związanych z prześladowaniami.
Czapski wrócił z Taszkientu i zamieszkał u dwóch Ukrainek, które pewnego razu wyruszyły zapłakane z domu. Okazało się, że ich syn i wnuk został schwytany przez NKWD. Czapski wciąż pracował przy formalnościach związanych z działaniem armii polskiej. Wojsko nieustannie borykało się z rozmaitymi przeszkodami, między innymi chorobami i niedożywieniem. W maju z Anglii powrócił generał Anders. Okazało się, że Anglicy nie chcieli dozbroić wojska polskiego. Krążyły pogłoski o tworzeniu przez Sowietów polskiej, ale czerwonej armii. Wielu urzędników i żołnierzy zaczyna po prostu chorować. Czapski znowu trafia przez to do szpitala, na oddział tyfusowy. Wojsko polskie dotarło w międzyczasie do Iranu. Czapski znów odbywa podróż pociągiem. Dojeżdża do Aszchabadu, spędza tam dobę. Potem znowu długo podróżuje przez rozmaite wioski i ostatecznie trafia do miejscowości Meszhed. To właśnie tam Czapski zastanawia się nad minionymi latami i robi ich rachunek. Wspomina przebieg wojny i rozmyśla nad aktualnymi wydarzeniami na świecie. Spisuje również swoje sowieckie wspomnienia. Odwiedza też ochronkę z polskimi dziećmi. Pisarz zaczyna chorować na bronchit i zostaje w związku z tym przewieziony do amerykańskiego szpitala. Potem gorączka mija i mężczyzna wraca do zdrowia. Po trzech latach wojska i osadzenia Czapski dochodzi do siebie w pięknym otoczeniu. Opisuje wypadek transportu polskich dziewcząt i spisuje zabitych. Czapski próbuje pożegnać się z innymi pacjentami szpitala, który ma już opuścić.
Ostatni rozdział to przedstawienie artykułu Józefa Czapskiego, w którym próbował on dociec prawdy na temat zbrodni katyńskiej na polskich oficerach w 1940 roku. Autor przedstawia w tekście dwie perspektywy, zarówno niemiecką, jak i sowiecką. W swoich rozważaniach Czapski staje raczej po stronie tezy, że ludobójstwa dokonali Sowieci, a nie zaś naziści i chce to udowodnić. Józef Czapski miał niezbywalne prawo do pisania o Katyniu, ponieważ tylko cudem ocalał i uniknął tam śmierci. W latach dziewięćdziesiątych okazało się, że w przypadku majora Czapskiego miała miejsce interwencja dyplomacji niemieckiej. We wniosku V Wydziału GUGB NKWD ZSRR odnaleziono bowiem wpisy z takimi hasłami jak polecenie Mierkułowa, misja litewska czy Niemiec z pochodzenia. Po latach okazało się też, że autora artykułu ocaliła osobista interwencja księcia Stanisława Radziwiłła. Z kolei sam Czapski to samego końca był przekonany, że tylko cud go ocalił. W związku z tym nabrał też przekonania, że ma do wykonania specjalną misję, która polegała na upomnieniu się o pamięć swoich kolegów. W swoich wspomnieniach pisarz opisał doświadczenia z obozu, kiedy to Sowieci go internowali. Po amnestii Czapski był zaskoczony tym, co się stało z ludźmi, który według niego powinni stawić się w armii Andersa. Byli to żołnierze ze Starobielska, Ostaszkowa czy Kozielska. Z czasem jednak okazało się, że zaginieni zostali w 1940 roku zamordowani w Lasku Katyńskim, z czego początkowo Czapski nie zdawał sobie sprawy. Tylko generał Władysław Anders miał złe przeczucie dotyczące tego, co stało się z polskimi oficerami, był bowiem świadomy tego, do czego byli zdolni Sowieci. Dla innych mord Rosjan na Polakach wydawał się czymś niemożliwym. Uznawano zatem, że część osadzonych ze wspomnianych obozów odnalazła się przecież w Griazowcu. Sowieci przez długi czas i na różne sposoby starali się ukryć stalinowski mord na polskich oficerach, postulowali zatem, że zginęli oni na Morzu Białym bądź na oceanie. Tak myśleli o tym więźniowie, którzy przybyli z Workuty, a Rosjanie nie zamierzali przyznawać się do zbrodni katyńskiej. Po jej odkryciu nie odnaleziono wszystkich zamordowanych, jedynie ofiary Kozielska. Los Ostaszkowców i Starobielszczan musiał jeszcze poczekać na odkrycie, nie znano również losu, jaki spotkał szeregowców. Czapski rozważa, czy może pomarli z powodu głodu lub dręczącego ich chłodu. Autor snuje swoje refleksje dotyczące Katynia, uważa, że mordu tego dokonano na zimno, był zaplanowany i przeprowadzony z premedytacją. Dla Polaków okazało się to zbyt dużym szokiem i nie byli w stanie pojąć, że Rosjanie okazali się zdolni do dokonania takiego masowego mordu na jeńcach. Sam Czapski przez długi czas się łudził, że oficerowie żyją, podejrzewano, że są na Kołymie. Kiedy Czapski udawał się do Buzułuku, wierzył, że generał Władysław Anders będzie w stanie ocalić Polaków. Sam Czapski nie zdawał sobie początkowo sprawy, że tylko cud ocalił go przed katyńską kulą w potylicę. Autor potem obnaża reżim bolszewicki poprzez opisywanie opresji, jakim zostali poddani Polacy w Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich. Na porządku dziennym zdarzały się tam donosy i szantaże, działały obozy i panoszył się terror. W swoim artykule Czapski podsumowuje zatem obowiązujące w sprawie Katynia teorie i jednoznacznie opowiada się za tym, że mordu musieli dokonać Sowieci.
Major Józef Czapski przedstawia kwestię zbrodni katyńskiej, stawia w artykule tezy przemawiające za tym, iż mordu dokonali Niemcy oraz Sowieci. Polaków pozbawiono jakichkolwiek wiadomości. W momencie, kiedy wybuchła wojna niemiecko-sowiecka, Polacy nie wiedzieli tego, nie informowano ich. Wiadomości początkowo czerpali jedynie ze strzępów gazet, jakie do nich docierały. W książce Józef Czapski zamieszcza zdjęcia. Pisarz zdawał sobie sprawę, że ten tekst być może będzie jedynym źródłem informacji skierowanym do opinii publicznej oraz do rodzin jego współtowarzyszy broni, którzy albo zginęli na tytułowej "nieludzkiej ziemi”. albo też zupełnym przypadkiem zostali ocaleni z tego piekła. To obnażenie w pełni sowieckiego reżimu, Czapski opisuje swoje doświadczenia na terenie ZSRR, wie też niezwykle dużo na temat Rosji. Dość późno dowiaduje się prawdy na temat tego, że polscy oficerowie wcale nie zbiegli do Mandżurii, tylko zginęli od sowieckich kul.
Aktualizacja: 2025-09-04 15:53:43.
Staramy się by nasze opracowania były wolne od błędów, te jednak się zdarzają. Jeśli widzisz błąd w tekście, zgłoś go nam wraz z linkiem lub wyślij maila: [email protected]. Bardzo dziękujemy.