„Rzeczy, których nie wyrzuciłem” to poruszająca książka autorstwa Marcina Wichy, w której pisarz próbuje zmierzyć się ze stratą matki. Porządkując jej książki i przedmioty, snuje osobistą, ale i uniwersalną opowieść o żałobie, pamięci i relacji z bliską osobą. Matka – silna, nieugięta, przenikliwa intelektualistka – staje się bohaterką tej refleksyjnej, pozbawionej sentymentalizmu narracji. Wicha z czułością i dystansem rekonstruuje jej postać, a przy okazji mówi o końcu pewnego pokolenia i stylu życia.
Spis treści
Książka Marcina Wichy to poruszająca opowieść o żałobie po śmierci matki, utracie, pamięci i rzeczach, które po niej zostały. Narrator porządkuje mieszkanie zmarłej – wypełnione książkami, notatkami, pamiątkami i przedmiotami codziennego użytku. Każda rzecz przywołuje wspomnienia: o matce jako wymagającej, silnej kobiecie, jako babci, jako doradczyni zawodowej, jako osobie odważnej i zaangażowanej społecznie.
Opowieść splata osobiste wspomnienia z refleksją nad historią XX wieku, zwłaszcza doświadczeniem Marca ’68, tożsamością żydowską, życiem w PRL-u i współczesnością. Pojawiają się też wątki związane z książkami – ich miejscem w domu, wpływem literatury na życie, nawykami czytelniczymi matki. W ostatniej części autor opisuje chorobę i umieranie matki, a także moment śmierci i ciszę, jaka po niej zapada. To książka o trudnej miłości, rodzinnej codzienności i o tym, jak przedmioty – nawet najzwyklejsze – mogą stać się nośnikiem pamięci.
Wstęp książki „Rzeczy, których nie wyrzuciłem” rozpoczyna się od refleksji na temat słów i przedmiotów, które pozostały po śmierci matki autora. Marcin Wicha zaznacza, że jego opowieść będzie pełna zadumy i pozbawiona wesołości – ponieważ dotyczy osoby zmarłej, a jednocześnie bardzo bliskiej.
W tym rozdziale narrator wspomina jedyną sytuację, w której jego matka nawiązała do własnej śmierci. Machnięciem ręki wskazała na półki pełne przedmiotów i zapytała: „Co z tym wszystkim zrobisz?”. Narrator próbował rozładować sytuację anegdotą o znajomym z dzieciństwa, który sfinansował dach dla swojej teściowej, mówiąc, że „wszystko zostaje w masie spadkowej”. Rodzice narratora wiedzieli, że zostawią po sobie wiele przedmiotów, ponieważ uwielbiali zakupy, przywiązywali się emocjonalnie do rzeczy. Ojciec dostał zawału w centrum handlowym – z czego narrator zdążył z nim pożartować. Narrator zdał sobie sprawę, że kiedy przedmioty przestają być używane, zdają się blaknąć.
Narrator przedstawia portret swojej matki – kobiety silnej, odważnej, a jednocześnie trudnej we współżyciu. Wspomina, że nie była łatwym obiektem do opisywania ani do okazywania jej uczuć w prosty sposób. Już w dzieciństwie narrator miał problem z napisaniem wypracowania o matce, ponieważ była postacią złożoną i wymykającą się uproszczonym opisom. Matka wyróżniała się wyglądem, który w czasach PRL budził skojarzenia z żydowskim pochodzeniem – choć wiele osób nie śmiało powiedzieć tego wprost. Pracowała przez całe życie w poradni zawodowej na warszawskim Muranowie, udzielając wsparcia uczniom, którzy nie radzili sobie w systemie edukacji. Broniła tych, których inni nauczyciele odrzucali – dzieci zdolnych, ale nierozumianych, z trudnym charakterem lub odmiennymi zainteresowaniami. Narrator opisuje także codzienność matki – jej przywiązanie do praktycznych rozwiązań, umiejętność organizowania życia i zdobywania wpływowych kontaktów. Mimo braku formalnej władzy, potrafiła skutecznie działać dzięki znajomościom i zdecydowaniu. Rozdział kończy się wspomnieniem rozmowy z dzieciństwa, kiedy narrator jako pięciolatek zapytał matkę, czy umrze. Odpowiedziała, że tak, ale dopiero wtedy, gdy nie będzie już mu potrzebna.
W tym rozdziale narrator wspomina symboliczny przedmiot – ciężki, brunatny kamień w kształcie bryły masła, który jego matka używała do przyciskania pokrywki słoja z ogórkami. Wspomina też pasję swojego ojca do zbierania kamieni – otoczaków o różnych kolorach i fakturach, które przynosił z wakacji, wkładał do kieszeni i umieszczał w doniczkach z roślinami. Relacja rodziców narratora została w tym rozdziale porównana do dwóch płyt tektonicznych – rzadko się kłócili, ale byli dla siebie przeciwnymi siłami, które równoważyły się w codziennym życiu. Po śmierci ojca matka nadal troszczyła się o rośliny z wielką dokładnością, ale nie pozbyła się kamieni z doniczek. Czasami wybierała z doniczki najładniejszy kamień i zanosiła go na grób męża, ale zawsze zastępowała go nowym.
Narrator opowiada o trudnym i bolesnym procesie porządkowania książek po zmarłej matce. Po jej śmierci mieszkanie opustoszało – z wyjątkiem regałów pełnych książek, które przez lata tworzyły tło życia. Teraz jednak musi się ich pozbyć, co okazuje się zadaniem trudnym nie tylko emocjonalnie, ale i praktycznie. Narrator najpierw próbuje oddać książki znajomym, ale spotyka się z odmową. Ludzie nie chcą ich przyjąć, tłumacząc się brakiem miejsca albo faktem, że już nie czytają. Następnie kontaktuje się z antykwariatami, które w większości nie odpowiadają lub nie są zainteresowane. W końcu znajduje antykwariusza, który zgadza się przyjechać i przejrzeć zbiory – ale od razu uprzedza, że większość to makulatura. Narrator czuje się zawstydzony i zakłopotany – bo to nie był zbiór książek kolekcjonerskich, tylko zwykłe książki z „dużego pokoju”.
Narrator w obrazowy sposób opowiada o domowym księgozbiorze, który – niczym przekrój geologiczny – układa się według dekad, od lat czterdziestych aż po dziewięćdziesiąte. Każda epoka zostawiła po sobie ślad w formie i treści książek, które były częścią życia jego rodziny. Rozdział kończy się sceną sprzątania. Narrator ściera kurz z książek, wyciera je elektrostatyczną ściereczką i pakuje do pudeł.
Narrator opowiada o zawodowym księgozbiorze swojej matki, która przez całe życie zajmowała się poradnictwem. Matka posługiwała się specjalistycznym językiem i lubiła określenia takie jak „wysoki poziom lęku” czy „spadek nastroju”. Jej sposób mówienia był rzeczowy i bezemocjonalny, co narrator z czasem zaczął rozumieć jako część zawodowego podejścia. Na półkach pozostały po niej książki o psychologii, psychiatrii i pedagogice, których tytuły oddają jej zainteresowania zawodowe i język epoki. Narrator zauważa różnicę między czasami komunizmu, kiedy ludzie uczyli się przetrwać i wytrwać, a kapitalizmem, który kładł nacisk na zmianę i poprawę siebie. Matka była skrupulatna i przewidująca – na półce znalazło się nawet miejsce dla książeczki dla wnuczek („Cleo się bawi”) oraz poradnik „Jak likwidowałam dom moich rodziców”, który narrator odkłada na bok, uświadamiając sobie, że dokładnie to teraz robi.
Narrator z czułością wspomina swoją matkę w roli babci. Opisuje ją jako osobę wyjątkowo zaangażowaną i pełną oddania wobec swoich wnuczek. Kupowała wartościowe zabawki, wspierała nawet bankrutujące sklepy, wykupując pozostały asortyment. Była także wymagającą czytelniczką literatury dziecięcej. Jej celem było stworzenie miejsca, w którym wnuczki czuły się bezpieczne i kochane. Tworzyła atmosferę spokoju, gdzie książki i filmy z kaset wideo stanowiły tło dzieciństwa.
Narrator wspomina jesień z dzieciństwa, kiedy razem z matką codziennie chodził do księgarni, by zapytać o książkę „Kto pocieszy Maciupka?”. Chociaż wiedzieli, że książki nie ma, ich celem było zmiękczenie sprzedawczyni i przekonanie jej, że zasługują na egzemplarz bardziej niż ktokolwiek inny. Po wielu tygodniach i rozczarowaniach w końcu usłyszeli, że książka „była wczoraj”. Narrator poczuł wtedy pierwsze w życiu rozczarowanie i niesprawiedliwość świata. Matka jednak zachowała spokój i przypomniała, że „wczoraj była niedziela” – książka nie mogła zostać sprzedana. Weszła do księgarni i wróciła z upragnionym Maciupkiem.
Narrator opisuje zniszczony egzemplarz powieści „Emma” Jane Austen, do której jego matka wielokrotnie wracała w chwilach smutku i choroby. Książka ta była dla niej formą terapii – symbolem powrotu do równowagi. Narrator wspomina, że matka traktowała lekturę jako znak obniżonego nastroju, a „Emma” była jej bezpieczną przystanią. Analizując powieść, narrator pokazuje, że za jej spokojnym stylem kryje się ironia i krytyka społecznych zachowań, szczególnie widoczna w postaciach takich jak panna Bates czy pani Elton. Austen nie tylko opowiada historię, ale też uczy językowej precyzji i dystansu. W ostatnich latach życia matka już po „Emmę” nie sięgała – tym razem była za słaba, by dać jej ukojenie. Lektura, która przez dekady dawała wsparcie, w obliczu prawdziwego cierpienia przestała wystarczać.
Narrator opisuje ulubione książki swojej matki, które zajmowały specjalne miejsce na półce. Każda z nich była nie tylko ważna ze względu na treść, ale też nosiła ślady użytkowania: brakujące obwoluty, zniszczone grzbiety, zużyte okładki. Wśród tytułów znalazły się: „Staroświecka historia” Magdy Szabó, „Domostwo pani Wilcox” E.M. Forstera, „Saga rodu Forsyte’ów” Galsworthy’ego, „Wygasłe namiętności” Vity Sackville-West, „Wszystko dla pań” Emila Zoli, „Brat sławniejszego Jacka” Barbary Trapido i „Godziny” Michaela Cunninghama. Każda książka przypomina o innym czasie, nastroju i etapie życia matki. Narrator zauważa, że ten zestaw lektur działał jak osobisty zestaw terapeutyczny – literacka pomoc na gorsze dni.
Narrator wspomina ostatnią książkę przeczytaną przez matkę – powieść Ludmiły Ulickiej o losach rosyjskich inteligentów. Choć matka nigdy nie była w Rosji, uznała tę historię za bardzo bliską, bo oddawała doświadczenia jej pokolenia żyjącego w tym samym systemie. Narrator wyobraża sobie podobną książkę o znajomych matki, ale wątpi, czy taka powieść mogłaby powstać – mogłaby stać się zbyt sentymentalna lub pretensjonalna. Po śmierci matki dostaje album ze zdjęciami, lecz jej na nich nie znajduje – zawsze była poza kadrem. Przynajmniej zdążyła przeczytać tę jedną książkę, która ją naprawdę poruszyła.
W tym rozdziale narrator wspomina niezwykłą radziecką książkę kucharską, którą jego babcia przywiozła z Rosji po wojnie. Książka miała brązową okładkę i kolorowe ilustracje pełne idealnych potraw – owoców, mięs, konserw i alkoholi – przedstawionych w przesadnie luksusowy sposób, całkowicie oderwany od rzeczywistości głodu, który babcia wtedy przeżywała. Książka ta symbolizowała obietnice komunizmu: piękne obrazy bez pokrycia, fałszywe nadzieje i propagandę. Babcia mówiła o zimnie i głodzie, a narrator zauważa, że państwo, w którym żyła, zbudowane było na głodzie – dosłownym i symbolicznym. Książka była jak ilustrowana instrukcja: „tak powinno być”, mimo że w rzeczywistości nic z niej nie dało się ugotować. Na koniec narrator wspomina, że ta sama książka pojawiła się w filmie o Brodskim, a reżyser potwierdził, że „wszyscy ją mieli”.
Narrator znajduje tekturowe pudełko z dedykacją „Dla Joasi, żeby miała słodkie życie”. To prezent z 1946 roku, amerykański cukier, pomoc z UNRR-y. Opakowanie nigdy nie zostało otwarte, samo się rozpadło, ale kiedy narrator próbuje cukru, smakuje zupełnie zwyczajnie.
Narrator wspomina, jak jego matka w latach osiemdziesiątych często powtarzała, że chce wyjechać do Kanady. Nigdy jednak nie podjęła konkretnych działań – jedynym realnym krokiem był zapis na kurs angielskiego, na który chodziła popołudniami. Uczyła się z podręcznika dla młodzieży, pełnego prostych zdań, i sporządzała własne notatki. Narrator pamięta, jak miała przygotować wypowiedź o swoim ojcu, który już nie żył, i nie wiedziała, jak to wyrazić po angielsku. Wkrótce przestała uczęszczać na kurs. Po latach narrator dostrzega, że plany wyjazdu były tylko sposobem matki na radzenie sobie z życiem. Później zaczęła się odchudzać, zmienił się ustrój, a na krótki czas stała się naprawdę szczęśliwsza.
W tym rozdziale narrator wspomina film, który jego matka oglądała w latach 80. – oparty na opowiadaniu Marka Nowakowskiego. Przedstawiał on dom starców, którego pensjonariusze uciekają po tym, jak odkrywają, że dyrektor zamówił trumny. Film miał wydźwięk satyryczny i krytyczny wobec państwowego systemu opieki. Matka narratora opowiedziała film teściowej, która zareagowała z niezadowoleniem, uważając, że nie powinno się krytykować kraju przy obcokrajowcach. Podkreślała też, że polityczne zaangażowanie psuje literaturę. Mimo tego matka nie powstrzymała się od ironicznych komentarzy.
Narrator opisuje, jak jego matka, nie nauczona gotowania przez własną matkę ani gosposie, sama uczyła się wszystkiego z książek kucharskich i wycinków z gazet. Szczególnie ceniła przepisy z czasopisma „Ty i Ja”, które starannie gromadziła i kopiowała, traktując je jak domowy skarb. Gotowanie stało się dla niej sposobem na budowanie codzienności i wyrażanie niezależności. Od prostych potraw po wyrafinowane dania, tworzyła własną kulinarną tradycję, której symbolem były archiwalne przepisy, stare książki i notatki.
Narrator znajduje ostatnią kartkę z przepisami, na której matka zbierała pomysły na nowe potrawy.
Matka narratora przez lata marzyła o drogim, specjalnym odkurzaczu sprzedawanym podczas domowych prezentacji. Wierzyła, że pozwoli jej pozbyć się nie tylko kurzu, ale też chaosu i złych wspomnień. Choć nigdy go nie kupiła, marzenie to stało się symbolem potrzeby porządku i kontroli. Po latach narrator znajduje folder reklamowy – ślad po niespełnionym pragnieniu swojej matki.
W tym rozdziale narrator wspomina książki dla dzieci, porównując współczesne imitacje „Mikołajka” do jego oryginalnej, pełnej detali wersji. Przywołuje także postać René Goscinnego, autora „Mikołajka”, którego losy i styl stały się częścią powojennej kultury.
Matka narratora nie była sentymentalna wobec własnego dzieciństwa i nie ceniła zbytnio książki „Drobne ustroje” Marii Zientarowej, opowiadającej o dzieciństwie w czasach stalinizmu. Mimo to narrator decyduje się ją zachować, ze względu na jeden fragment – scenę z elektryczną kolejką w Centralnym Domu Dziecka.
Narrator wspomina opowiadanie Antoniego Słonimskiego „Mrzonka” z tomu „Jawa i mrzonka”, które opowiada historię starego Żyda w powojennej Warszawie. Jako chłopiec miał nadzieję, że czasy już nigdy nie staną się brutalne. Ojciec jednak zasiał w nim niepokój, mówiąc, że„Wymyślą coś nowego”.
W tym rozdziale narrator opisuje przygotowania do świeckiej ceremonii pogrzebowej swojej matki. Początkowo rozważa skorzystanie z gotowej mowy pogrzebowej proponowanej przez profesjonalnego „mistrza ceremonii”, jednak uznaje ją za zbyt sztuczną i powierzchowną. Postanawia napisać własną wersję, opartą na wspomnieniach bliskich. Najbardziej porusza go historia o tym, jak – mimo bólu – zrezygnowała z pracy z przedszkolakami, bo nie mogła już patrzeć im w oczy na ich poziomie. Kilka tygodni po pogrzebie dzwoni kobieta prowadząca ceremonię, by podziękować za te słowa – pomogły jej dotrzeć do dziecka podczas innego pogrzebu.
Narrator porównuje styl pisania swojej matki i ojca. Matka używała długopisów – szybkich, praktycznych i jednorazowych, bo miała wiele spraw do ogarnięcia i brak czasu na zabawę z atramentem. Jej zapiski to codzienne notatki: listy zakupów, telefony, przepisy i porady.
Ojciec pisał wiecznym piórem – powoli, starannie, z celebracją. Jego notatki były poważne i techniczne, a rysunki pełne precyzji: czołgi, samochody.
Narrator wspomina, jak jego matka przez lata walczyła z niekończącymi się awariami w bloku – zwłaszcza z brakiem wody. Najczęściej dzwoniła do inżyniera Kopściałki, który nigdy nie odbierał telefonu. Dla matki nie było usprawiedliwienia – liczyła się skuteczność, nie próby. Gdy telefony nie działały, pisała listy – ironiczne, dokładne i pełne złości, a jeden z nich wystukała na maszynie do pisania, grożąc, że mogłaby go wysłać do gazety. W dzieciństwie narrator obawiał się, że matka naprawdę doniesie do „Expressu Wieczornego”, w którym oprócz wiadomości politycznych publikowano humorystyczne rysunki, zagraniczne ciekawostki i powieści w odcinkach. Fantazjował nawet o tym, że można by wynająć fikcyjnego płatnego mordercę – bohatera gazety – żeby „załatwił” Kopściałkę.
Narrator udaje się na pocztę, by odwołać abonament radiowo-telewizyjny po śmierci matki. Spotyka się jednak z chaosem urzędniczych procedur, sprzecznymi informacjami i niechęcią do pomocy. Urzędniczka najpierw kieruje go do informacji, potem podważa dane z historii rachunków i sugeruje, że jego matka mogła spłacać kredyt. W kolejce narasta napięcie, a rozmowa przy okienku zamienia się w pasywno-agresywną grę – kto kogo przekrzyczy i kto pierwszy się podda. Narrator uświadamia sobie, że choć urzędniczka może wyglądać zwyczajnie, to właśnie ona ma największą władzę – bo decyduje, czy coś załatwić, czy nie.
Narrator wspomina, że jego matka była mistrzynią w sztuce prowadzenia awantur – nie krzykliwą pieniaczką, lecz uważną, skuteczną i dobrze przygotowaną negocjatorką. Potrafiła stanowczo walczyć o swoje sprawy z urzędnikami, nauczycielami czy pracownikami administracji. Najlepiej działała w duecie z ojcem – ona była impulsywna i emocjonalna, on spokojny i opanowany, gotów wkroczyć w odpowiednim momencie. Narrator, mimo że dorastał przy takich wzorcach, sam nie potrafi opanować tej sztuki – zwykle reaguje za późno i zbyt gwałtownie. Jako dziecko miał jednak swój mały triumf, gdy odpowiedział urzędniczce: „Wątpliwa ozdoba”, co wywołało zachwyt matki. W zakończeniu narrator porównuje asertywność i gotowość do obrony do zachowania owada liszki – niegroźnej, ale nauczonej wzbudzania respektu.
Narrator wspomina letnią przygodę z jazdą konną w Kazimierzu, gdzie matka zapisała go na lekcję u lokalnego instruktora. Przez godzinę jeździł na apatycznym koniu, walcząc o równowagę, podczas gdy instruktor przesadnie chwalił jego rzekomy talent jeździecki. Typowe pochwały miały zachęcić matkę do dalszych lekcji, jednak jeden komentarz – że chłopiec wygląda, jakby go to nie obchodziło – wywołał jej zdecydowaną reakcję. Stwierdziła, że nie ma sensu płacić za coś, co nie interesuje dziecka.
Narrator opisuje stosunek swojej matki do języka, sentymentalizmu i publicznego patosu. Wspomina czasy żałoby po śmierci Stalina, gdy całe społeczeństwo – łącznie z przedszkolakami – uczyło się odpowiednio lamentować, a potem przyszła odwilż. Matka narratora, podobnie jak jej pokolenie, nie ufała wielkim słowom i była niezwykle podejrzliwa wobec górnolotnych frazesów i „budujących przesłań”.W mowie ceniła ironię i precyzję.
Narrator zauważa, że matka potrafiła jednym zdaniem rozbić wzniosły schemat – jak wtedy, gdy bez ogródek powiedziała, że od papierosów dostaje się raka. Była odporna na propagandę i sentymentalizm.
Narrator wspomina wydarzenie z dzieciństwa, kiedy na lekcji WF-u prawie strzelił gola. Pełen emocji po powrocie do domu, postanowił opowiedzieć matce o swoim sukcesie, ale nieco przesadził i powiedział, że „strzelił gola”, a potem dodał, że „teoretycznego”. Matka natychmiast to wychwyciła i nie odpuściła, szydząc z jego niefortunnego sformułowania. Choć potrafiła wybaczyć porażkę, słabość czy nawet kłamstwo, nie tolerowała manipulowania słowami.
Narrator wspomina dziecięce oczekiwanie na wielkie wydarzenie, które miało zmienić świat – zapowiedź zawartą w piosence Okudżawy. Jako chłopiec sądził, że chodzi o rewolucję, a ojciec nasłuchujący BBC był dla niego symbolem tego napięcia. Porównuje to do eksperymentu z kroplą smoły – wszystko działo się powoli, w czasie geologicznym. W kapitalizmie tempo przyspieszyło, a zwykłe zakupy zaczęły kształtować rzeczywistość. Po śmierci ojca narrator sam przejął „dyżur przy wiadomościach” i wierzy, że coś jeszcze się wydarzy.
Narrator opisuje znaczenie Marca 1968 roku w życiu swojej matki. Choć sam znał fakty i anegdoty związane z wydarzeniami marcowymi, nie do końca rozumiał emocjonalny ciężar, jaki one niosły dla jej pokolenia. Narrator wspomina promocję książki z relacjami dzieci ocalonych z Holokaustu i porównuje ich doświadczenia z beztroskim dzieciństwem swoich rodziców i ich znajomych. Marzec 1968 okazał się punktem zwrotnym także w biografiach wielu ocalałych – to wtedy przerywano kariery, zmieniano zawody, odchodzono z instytucji.
Babcia narratora, poruszona falą represji, wypowiedziała dramatyczne słowa: „Po co ja rodziłam te dzieci?”, wyrażając rozpacz i bezsilność. Choć z czasem sytuacja się uspokoiła, pozostał strach i poczucie krzywdy.
Narrator opowiada o rozmowach z matką, które po jej owdowieniu niemal zawsze dotyczyły polityki. Była to jedyna temat, który pozwalał im zachować bliskość i rytm codziennych spotkań. Często żartował z jej poglądów, celowo ją prowokując, by wzbudzić emocjonalne reakcje. Wspólne oglądanie programów informacyjnych stało się dla nich rytuałem – komentowali polityków, ich zachowanie i przemiany, jakie zaszły w życiu publicznym. Polityka była dla nich czymś więcej niż wiadomościami – stawała się odskocznią od codziennych trosk, zmartwień zdrowotnych czy rodzinnych problemów.
Narrator wspomina, że historia jego rodziny nie była przekazywana w formie dat, nazwisk ani faktów, ale jako zbiór anegdot – krótkich, zabawnych opowieści, często bez kontekstu czy ciągłości. W przeciwieństwie do współczesnych ludzi, którzy układają drzewa genealogiczne i skrupulatnie śledzą losy przodków, jego bliscy opowiadali historie bez ambicji tworzenia całości. Z czasem narrator zrozumiał, że wstępy do tych żartobliwych historii często ukrywały dramatyczne wydarzenia, jak życie w getcie czy zsyłka na Syberię, ale nikt ich nie dopowiadał do końca.
Narrator wspomina czerwiec. Na widok napoju Mirinda, jego dziadek wspomniał, że siedział w obozie Miranda de Ebro.
Narrator opowiada o tym, jak jego rodzice otwarcie i naturalnie rozmawiali z dziećmi na trudne tematy. Wspomina, gdy jako dziecko dowiedział się o żydowskim pochodzeniu swojej rodziny.
Narrator wspomina, jak często słowo „Żyd” bywa używane wyłącznie w negatywnym kontekście. Na tym tle wyróżnia się matka narratora – kobieta bezkompromisowa, odważna i gotowa stawać w obronie prawdy. Otwarcie mówiła o swoim pochodzeniu, wchodziła w ostre dyskusje i reagowała stanowczo na antysemickie wypowiedzi
W tym rozdziale narrator opisuje, jak temat Żydów zaczął stopniowo pojawiać się w przestrzeni publicznej w czasach PRL-u. Początkowo robiono to bardzo ostrożnie – przykładem jest tablica pamiątkowa w miasteczku K., którą wmurowano w 1983 roku z tyłu kina, z dala od głównego wejścia. Tekst na tablicy był długi i zawiły, jakby celowo unikał bezpośredniego nazwania sprawców i ofiar. Słowo „Żyd” nadal nie pojawiało się wprost, jakby próbowano trzymać je na dystans. Z biegiem lat sytuacja się zmieniła – pojawiły się koncerty muzyki klezmerskiej, restauracje z żydowskimi potrawami i pamiątki na sprzedaż.
Narrator wspomina czasy, gdy oglądał w święta film „Dyktator” Charliego Chaplina. Najbardziej zapadła mu w pamięć scena przedstawiająca pogrom – zniszczone witryny, krew, pierze i napis „JEW”. Zainspirowany obrazem i malarstwem rosyjskim, sam narysował podobny krajobraz, odwzorowując znane mu miejsce – dawną koszerną jatkę. Rysunek z napisem „JEW” podarował matce, myśląc, że ją to ucieszy.
Narrator wspomina niezwykłą „ciotkę”, która choć prawdopodobnie nie była spokrewniona z rodziną, miała ważne miejsce w ich życiu. Była mistrzynią milczenia i ukrywania swojej tożsamości – po wojnie przyjęła nową religię, zmieniła styl życia i miejsce zamieszkania, starając się zniknąć. Choć wiele o sobie nie mówiła, jej prawdziwe emocje i tożsamość ujawniały się w fascynacji Barbrą Streisand, której film „Hello, Dolly” oglądała z zachwytem.
Narrator porównuje swoje babcie – jedna była zorganizowana, druga pogrążona w smutku i bezradna. Ich postawy wywoływały w jego matce mieszane uczucia – podziw i żal. Wspomina też emisję filmu „Shoah”, który wywołał publiczne oburzenie. Babcia ze strony ojca dołączyła do tego oburzenia, po raz pierwszy dzieląc się osobistym wspomnieniem z okupacji – o sąsiedzie, który ją zignorował na ulicy, udając, że jej nie zna.
Narrator wspomina, jak nekrolog jego babci miał być estetycznie wydrukowany, a został upchnięty gdzieś na dole kolumny. Wywołało to rozpacz jego matki.
Narrator opowiada o trudnej rozmowie ze swoim dzieckiem, które niespodziewanie zapytało: „Dlaczego była zagłada?”. Zaskoczony i nieprzygotowany, próbował odpowiedzieć, tłumacząc, że to „przez ludzi”, choć sam czuł się bezradny wobec tak poważnego pytania. Dziecku zagłada kojarzyła się z katastrofą naturalną, jak wyginięcie dinozaurów.
Narrator otrzymuje telefon od matki, z którą jest skłócony. Mimo niechęci odwiedza ją, wyczuwając, że sprawa jest poważna. W mieszkaniu spotyka jej przyjaciółki, które szybko wychodzą, zostawiając go sam na sam z matką. Kobieta wręcza mu pomarańczową kartkę – wynik badań, który sugeruje poważną chorobę. Narrator domyśla się, co to oznacza, jeszcze zanim ją przeczyta. Wtedy matka zaczyna opowiadać o przeszłości – wyznaje, że jej ojciec, a dziadek narratora, popełnił samobójstwo. Nigdy wcześniej o tym nie mówiła, choć syn zawsze coś przeczuwał. Kobieta wspomina, jak po jego śmierci przestała rozumieć lekcje, ale nauczyciele dawali jej dobre stopnie z litości. Dzieli się też swoją goryczą z czasów PRL-u – opowiada, że jej ojciec był zawsze „tym gorszym” i nie cieszył się zaufaniem. Narrator próbuje dodać matce otuchy, choć oboje wiedzą, że może być już za późno. W jego wspomnieniach wraca obraz matki z pogrzebowego zdjęcia – z tym samym przerażonym spojrzeniem.
Narrator opowiada o lękach swojej matki, które wiązały się z chaosem, pośpiechem i koniecznością podejmowania trudnych decyzji, jak podczas ucieczki w czasie wojny. Matka straciła część rodziny – zniknęli bez śladu latem 1944 roku. Po latach zadbała, by ich śmierć została oficjalnie odnotowana. Pod koniec życia musiała zażywać morfinę, zachowywała się dziwnie, mówiła po angielsku, myślała, że ktoś ją podsłuchuje.
Narrator opowiada o dramatycznej nocy, kiedy jego matka trafia do szpitala karetką. Przyjęcie okazuje się trudne – w szpitalu brakuje miejsc, a lekarka niechętnie podejmuje decyzję o hospitalizacji. Następnego dnia matka, mimo osłabienia, odpowiada dowcipnie lekarzowi, zyskując tym jego uwagę i szacunek. Nie traci swojej siły ani charakteru, nawet w chorobie. Prowadzi z synem pełne sarkazmu rozmowy, wytykając mu brak obecności i śpiewanie wojennej piosenki, choć to był tylko wytwór jej halucynacji po morfinie.
Narrator opisuje ostatnie tygodnie życia swojej matki. Zaczyna zapominać słowa, ale wciąż próbuje wydawać rozkazy. Na końcu, po długim milczeniu, matka żegna się słowami „Dobranoc, kochanie” – ostatnim wyraźnym śladem dawnej bliskości. Stopniowo traci kontakt ze światem, zajmuje się nią opiekunka z Ukrainy.
Narrator towarzyszy matce w jej ostatnich dniach życia. Lekarka informuje go, że rozpoczął się proces odchodzenia – matka jest już „odklejona”, nieobecna. Mimo to narrator próbuje wierzyć, że nadal wszystko rozumie, tylko nie chce mówić. Po kolejnej interwencji pogotowia decyduje, że nie będą jej hospitalizować – chce, by umarła w domu. Gdy matka umiera, przyjeżdża lekarz z nocnej pomocy, ale nic już nie można zrobić. Narrator zostaje sam z jej ciałem, w ciszy poranka, z poczuciem spokoju i godnie zakończonego zadania. Kilka dni później wraca do mieszkania matki, by przygotować stypę. Otaczają go jej przedmioty, wspomnienia i drobne zasady, które po niej zostały. To symboliczne pożegnanie z bliską osobą i powrót do codzienności.
Aktualizacja: 2025-05-14 14:45:18.
Staramy się by nasze opracowania były wolne od błędów, te jednak się zdarzają. Jeśli widzisz błąd w tekście, zgłoś go nam wraz z linkiem lub wyślij maila: [email protected]. Bardzo dziękujemy.