Bez ciebie nie poradziłbym/poradziłabym sobie w tej sytuacji Napisz opowiadanie o przygodzie z bohaterem wybranej lektury obowiązkowej, którego pomoc sprawiła, że Wasza przygoda zakończyła się szczęśliwie.

Autor opracowania: Piotr Kostrzewski.

- Trzeba iść dalej.

Uniosłem głowę, mrużąc oczy od zimnego światła sodowych lamp. Pilot wyciągnął dłoń ukrytą pod rękawicą kombinezonu kosmicznego. Głos wydobywający się z systemu łączności hełmu był zniekształcony szumami tła. Mimo tego słyszałem ciężki oddech mojego towarzysza - znak nieuchronnie nadchodzącego zmęczenia.

- Jest coraz ciężej. - Odparłem, chwytając wyciągniętą dłoń. Pilot podciągnął mnie, pomagając wydostać się z kanału technicznego. Tylko nim mogliśmy się dostać na pokład dowodzenia i odzyskać kontrolę nad okrętem.
- Wiem, ale trzeba iść dalej. Zawsze.

Nasza podróż była katastrofą. Okręt kosmiczny klasy „Celestial” uległ awarii zaraz za trzecim punktem skoku nadprzestrzennego. Dryfowaliśmy teraz w wysoce zaawansowanej trumnie, której systemy napędowe zostały rozerwane przez pole zwiększonej grawitacji - efekt działania silnika nadprzestrzennego. Podtrzymywanie życia i zasilanie były jednak całe, dając nam szansę na przeżycie. Musieliśmy jednak dotrzeć do najbliższego stałego punktu naszej trasy. Procedury lotów kosmicznych poza Układ Słoneczny przewidywały zarejestrowanie konkretnych punktów postojowych, dzięki którym można było śledzić położenie statku. Dzięki temu w sytuacji awarii grupy ratunkowe zawężały poszukiwania do danego odcinka przestrzeni i zwiększały szansę na odnalezienie rozbitków. Problem w tym, że kosmos jest niewyobrażalnie wielki, przez co nawet ograniczony kawałek może być przeszukiwany przez lata. Tyle czasu nie miałem ani ja, ani mój towarzysz. Dlatego jedynym rozwiązaniem było dolecieć do najbliższego stałego punktu i poczekać na ekipę poszukiwawczą. Szczęściem był nim cel naszej wyprawy.

Aby jednak do niego dotrzeć, należało nadać dryfującemu w próżni okrętowi jednostajny pęd w odpowiednim kierunku. Pilot postanowił wykorzystać do tego silniki manewrowe, które przetrwały lot nadprzestrzenny. Musieliśmy jednak dostać się na pokład dowodzenia, odcięty obecnie przez systemy awaryjne okrętu. Pech chciał, że w czasie katastrofy obaj byliśmy w stołówce.

Przedzierając się przez kolejne korytarze techniczne i tunele wentylacyjne, wspominałem nasze wcześniejsze postoje. Od wyruszenia z Ziemi odwiedziliśmy sześć ciał niebieskich. Każde z nich wypadałoby raczej nazwać planetoidą lub najwyżej planetą karłowatą, ale ja nigdy nie przejmowałem się naukowym nazewnictwem. Z wyjątkiem mieszkańca pierwszej, pewnego starego geografa, zapewne żaden ze spotkanych tam ludzi też nie miał do nich głowy. On uczonego pozyskaliśmy mapy gwiezdne, pozwalające nam wyruszyć dalej, ku odleglejszym systemom. Tam napotkaliśmy latarnika, dzielnie wykonującego swoją pracę. Postęp nieco go dogonił - dzisiaj zamiast płomienia pilnował wskazującej drogę okrętom radiolatarni kosmicznej. Nieco mniej poszczęściło się bankierowi, który próbował rościć sobie prawa do niedawno odkrytych układów słonecznych. Nawet najlepiej spisane prawo własności niewiele wskóra przeciwko kosmicznemu pancernikowi klasy „Draconis”, wysłanym w celu podbicia należącego do kogokolwiek świata. Spotkani potem pijak i próżny ukazali nam tylko, że próżnia kosmosu nie jest najgroźniejszą pustką wszechświata. Samozwańczy król ostatniej planetoidy nauczyć zaś, jak śmieszne są ludzkie marzenia o władaniu nieskończoną głębią wszechrzeczy.

Teraz jednak czekały nas bardziej przyziemne problemy. Po wdrapaniu się na szczyt szybu technicznego ruszyliśmy ku grodzi oddzielającej mostek od reszty statku. Standardowa procedura zamknęła ją szczelnie, dając możliwość przetrwania pilotowi nawet po zniszczeniu jednostki. W naszym wypadku ta procedura bezpieczeństwa nie pozwalała sterować statkiem. Mogliśmy jednak otworzyć gródź ręcznie, przy pomocy ręcznej dźwigni.

- Bez ciebie nie poradziłbym sobie w tej sytuacji - rzuciłem zasapanemu Pilotowi, znad korby. Siłowniki napędzone naszymi mięśniami powoli otwierały gródź. Za nią, przez pancerną szybę mostka dostrzegliśmy niewielką planetoidę. Na mapie gwiezdnej nosiła niepozorne oznaczenie B-612. Dla Pilota znana była jako dom Małego Księcia.


Przeczytaj także: Mały Książę - charakterystyka

Aktualizacja: 2024-05-16 12:51:14.

Staramy się by nasze opracowania były wolne od błędów, te jednak się zdarzają. Jeśli widzisz błąd w tekście, zgłoś go nam wraz z linkiem lub wyślij maila: [email protected]. Bardzo dziękujemy.