Nocna bryza smagała jego twarz, drażniąc ogorzałą skórę drobinkami soli. Starzec spoglądał na atramentową toń oceanu, przebieganą białymi bałwanami niewielkich fal. Parowiec do Nowego Yorku przebył już prawie całą trasę, jednak w wyniku niespodziewanych zmian pogody miał wyraźne opóźnienie. To niepokoiło Skawińskiego. Uniósł gasnące oczy ku niebu, doszukując się blasku Gwiazdy Polarnej. Czyżby los szykował mu kolejny cios?
Zgrubiałe palce mocniej przycisnęły do piersi ukochaną książkę. Nawet postawiony kołnierz grubego płaszcza marynarskiego nie chronił go od zimna nocy. Dłonie drżały mu jednak nie z chłodu, a obawy. Tyle lat spędzonych na tułaczkach i bliskości śmierci wykształciły w Polaku pewien rodzaj instynktu - przeczucie, podobne do tajemniczego przebłysku deja vu. Starzec wyczuwał drobnefluktuacje, choć zapewne sam by tego tak nie nazwał, otaczającej go rzeczywistości. Jakby jego dusza drżała na dźwięk zgrzytu w kryształowym mechanizmie wszechświata.
Ostatni raz prawdziwie poczuł to w amazońskiej dżungli, tuż przed spotkaniem z czymś, co początkowo wziął za jaguara. To, co wtedy tropiło go przez dwie mile zapomnianej przez wszelkie prawidła darwinowskiej nauki dziczy, nie zachowywało się do końca jak drapieżny kot. Zbyt sprawnie ukrywało się przed ludzkim wzrokiem, dając jednak do zrozumienia swoją obecność. Jakby perwersyjną przyjemność sprawiało mu doprowadzanie ofiary na skraj szaleństwa i smakowanie zapachu przesyconej strachem krwi...
Gdy teraz o tym myślał, wszelkim jego życiowym niepowodzeniom towarzyszył tajemniczy, amorficzny cień niesamowitości. W ojczyźnie nazwano by to zapewne Lichem - potworem karmiącym się nieszczęściem. Anglosasi mało jednak rozumieli ze starożytnych, gdzieniegdzie jeszcze żywych podań ludowych. Katolickie zabobony, powtarzali za swoimi pastorami. Skawiński nie byłby tego jednak taki pewny, nie po tym, co widział podczas niewoli u Indian. Nienaturalne cienia tańczące wokół ogniska, wezwane przez pomalowanego krwią ofiarnego zwierzęcia szamana. Dzikie okrzyki, które teraz zdawały mu się brzmieć w smagającym go wichrze.
Iä! Iä! Cthulhu Fhtagn...
Wiek, nieszczęście i izolacja oderwały jego umysł od ram cywilizacji na tyle, że okiem ducha dostrzegał prawidłowość wszystkich zdarzeń. Tak, jak na balkonie latarni, poczuł nagle opadnięcie zasłony māyā i zjednoczenie z brahmanem prawdziwego porządku. To szaleństwo pełzło powoli ku jego rozumowi, zatruwając go smętnymi dźwiękami rozpaczy, które sam wygrywał na swoich wspomnieniach.
Ostatnią cząstką nadziei pozostawała przyciskana do piersi książka, przywołująca w pamięci zapach polnych ziół, drewnianej chaty i przydrożnego krzyża. Choć odległe, o one były dla niego prawdą. Cała reszta przez czterdzieści lat obracała się niczym w kalejdoskopie, przybierając coraz to nowe formy przerażającego fatum. Ta myśl dawała otuchę, punkt oparcia w otaczającym go chaosie. Ten zaś wzbierał wokół niego, co Skawiński czół na swojej garbowanej latami skórze. Latarnia nie była ostatnią przygodą, nim powróci do prawdziwej ojczyzny w swoim wiecznym śnie.
- Captain! Look!
Głos marynarza z bocianiego gniazda przeszył noc. Załoga na pokładzie i nieliczni pasażerowie spojrzeli w górę, a potem ku wskazywanemu palcem przez wywiadowcę kierunkowi. Szczęściem ludzi jest jednak ich ograniczona zdolność pojmowania. Oko może bowiem widzieć, jednak to przezorny mózg decyduje o interpretacji obrazu. To zaś, co wyłoniło się na bakburcie parowca pośród spienionych fal, mogło spowodować jedynie szaleństwo. Tafla oceanu pękła pod naporem ogromnej masy, uderzającej o nią z tajemniczych głębin, wyrzucając długie na setki metrów pióropusze spienionej, słonej wody. Skawiński zadrżał, gdy krople spłynęły po jego policzkach. Nie była to jednak woda, a ciepła krew sącząca się szkarłatnymi łzami z kącików oczu. Płat czołowy mózgu nie wytrzymywał analizy tego, co dostrzegały oczy starca.
Wymykało się to bowiem jakiejkolwiek znanej formie postrzegania. Amorficzny cień przysłonił blask gwiazd, pławiąc się jedynie w bladym świetle miesiąca. Kiedy ogromna, błoniasta łapa zawisła nad pokładem, a w nozdrza Skawińskiego uderzył odór podniesionego z dna oceanu przedpotopowego mułu, zdołał jedynie wykrztusić:
- O Boże...
Jednak nie tego boga miał na myśli.
Aktualizacja: 2023-01-17 17:17:11.
Staramy się by nasze opracowania były wolne od błędów, te jednak się zdarzają. Jeśli widzisz błąd w tekście, zgłoś go nam wraz z linkiem lub wyślij maila: [email protected]. Bardzo dziękujemy.