Stoi we złotem zbożu wysmukła dziewczyna,
Na głowie jej powiewa pstro-żółtawa chusta,
Rozwarła cicho świeże, purpurowe usta,
Rozwarła cicho modro-szafirowe oczy
i patrzy w słońce — —
Fale złocistej roztoczy
Cicho do niej pełzają, do nóg jej się kładą
I wężem ją złocistym opasują wkoło,
Opasują ją skrami, płomieni kaskadą —
Jeden promień świetlany upadł jej na czoło,
Drugi promień dziewiczych, białych biódr jej sięga,
A trzeci, jak falista, pokręcona wstęga,
Na pierś pada młodą
A pali a grzeje — —
A wokół chaber, mak się kraśny śmieje,
A wokół kity dziewann i cykorja modra,
Drżące, śmigłe łopuchy, dzięgiel jasno-złoty — —
Nad nią słońce i nieba krysztalne namioty,
Wszystko wre, promienieje, kipi szałem woni — —
Przegięła głowę, pręży gibkie biodra,
Jakiś żar niepojęty lice młode płoni,
Jakaś pożądliwość dzika i nieznana
Ślizga się po żebrach, chwyta za kolana
I dziwne, jakieś dziwne wywołuje dreszcze,
A zboże cicho szumi i cicho szeleszcze
I złotem źrałych kłosów po plecach ją muska — —
Dziewczyna drgnęła, rozwarła ramiona,
Oczy jej płoną, jak żagwie z płomienia —
Nasłuchuje i czeka — —
Może przyjdzie ktoś tutaj, przyjdzie ktoś zdaleka
I w pół ją mocno chwyci i siłą pokona,
Skręci jej ręce, nogi rozewrze splecione
I rzuci w złote zboże, zboże, rozwonione
Zapachem młodej trawy i słodkiego miodu — —
Nasłuchuje i czeka...