I.
Mówią, że w naszym boru, gdzieś na dróg rozstaju,
W chacie, owitej chróstem i tonącej w zielu,
Stara wiedźma od lat już przemieszkuje wielu
I młyn ma czarodziejski w zapadłym ruczaju.
Mówią, że do tej pory nikt tam z braci naszej
Nie ośmielił się przedrzeć przez te ciemne gąszcza,
Idąc w ślad za jasnemi latarkami chrząszcza,
Bo nagle go w pół drogi jakiś dziw przestraszy.
I tylko był tu jeden we wsi chłopiec młody,
Któremu luba dziewka bez wieści przepadła —
On to poszedł, gdzie młyńskie skrzydlate wahadła
Wśród ciemnej huczą nocy w wirze mętnej wody —
Poszedł — i już nie wrócił do swojej zagrody...
Pono go w drodze białe porwały widziadła.
II.
Powiadają, że codzień o wieczornej chwili,
Gdy na smętne obszary wielka cichość spada,
Gdy miesiąc z poza boru pół rożka wychyli,
A w dali tęsknym szumem ozwie się kaskada,
Stara wiedźma z kryjówki wychodzi tajemnej
Na gościńce, na drogi, gdzieś w zapadłe jary,
Obchodzi oczerety i w bór idzie ciemny,
Gdzie sprawuje swe dziwne zaklęcia i czary.
Powiadali, że nieraz słyszeli śród nocy
Jej dziki, straszny skowyt, odbity echami,
A później głos dziecięcy, cichy płacz sierocy...
Wiedźma ślepiem ognistem niejednego zmami,
Kto o ciemnej północy albo wśród wieczoru
Niebacznie się zabłąka wśród ciemnego boru.
III.
Mówią różnie о wiedźmie, plotą różne baje,
Lecz nikt jeszcze nie dotarł do jej ciemnej groty:
Trwożą ich widm i duchów opętańcze zloty,
Największemu śmiałkowi odwagi nie staje.
Mówią różnie, — ot, jedni mówią, że w komorze
Stara wiedźma ukrywa złotego jelenia,
Co dotknięciem swych rogów złe w dobre przemienia
I skrami złotych kopyt bór zapalić może.
Drudzy znowu, że chowa w swym gęstym ogrodzie,
Pełnym kraśnych jarzębin i białych czereśni,
Młodą, jasną królewnę o cudnej urodzie,
Która taką ma siłę w swojej dziwnej pieśni,
Że ktokolwiek ją tylko usłyszy zdaleka,
Ten zaraz w mgłę tęsknoty wiecznej się obleka.
IV.
A inni znowu mówią, że w stajni, zamkniętej
Na siedem tęgich zamków i na siedem dźwierzy,
Stoi koń białoskrzydły, czarem ziół zaklęty,
Gibki kark mu się grzywą rozsrebrnioną jeży.
Każdym razem, gdy księżyc stanie w lisiej czapie,
Na nim wiedźma rozległe objeżdża dzierżawy,
Po drodze nietoperze i ćmy nocne łapie,
Na ptactwo w krzach drzemiące urządza obławy.
Różnie mówią o wiedźmie, ten tak, ów inaczej, —
Każdy wieść jakąś nową od siebie dodawa
I rośnie w okolicy jej uroczna sława —
Lecz czy ją kto już widział, albo ją zobaczy,
Tego nie wiem i nigdy chyba nie wyjaśnię,
Bo raz nie lubię bajek, to znów wierzę w baśnie.
V.
Raz, kiedy zórz wieczornych przygasły obłędy,
Gdy niebo się złocistą oblało pożogą,
Poszedłem tam, lecz nie wiem doprawdy którędy,
Poszedłem, ale nie wiem jaką szedłem drogą.
Pomnę tylko, że serce mi wezbrało trwogą,
Że w drodze mnie witały bajki i legendy,
Których zwykli śmiertelni zobaczyć nie mogą,
Choćby ich snów najśmielszych owiły oprzędy.
Poszedłem i dotarłem do wiedźmy schronienia
Jakąś ścieżką krzyżową i drogą okolną,
Lecz co tam zobaczyłem mówić mi nie wolno,
Bobyście padli z lęku, zmarli z przerażenia,
Wiem tylko, gdy nazajutrz, party przeczuć siłą,
Znów poszedłem — w tem miejscu już śladu nie było.