Czy pustynią proroków – biblijną,
czy pustynią Saharą – afrykańską,
czy pustynią tęsknoty – wiosenną,
czy pustynią rozpaczy – bezpańską,
– wędrowałam sypkością i pustką,
żółtym piaskiem i dniami bez pieszczot
w ciszy irchiem tłumionych akustyk
dni czterdzieści i nocy czterdzieści.
Tylko wiatr – pies kosmaty
grzebał piasek w rozrzut łapą,
tylko wiatr – wzdęte płuco
w wydmy dmuchał, dął i sapał –
czasem, czasem noc w czarnooka
objaśniała mi coś w zadumie,
dnie zaś miały zbyt jasne oczy,
bym je mogła dobrze zrozumieć. –
Wszystko jedno, jak ciebie nazwę:
każdej nazwie mej będziesz rad –
zabłąkanie zdarło się pasmem,
gdy dojrzałam twój pierwszy ślad
i już poszłam: dobrze, na oślep
(trzon łodygi w słońce kiełkował)
dobrą wiedzą wiódł mnie miłośnie
ślad głęboki,
ślad-słowo…
Czy do plam mnie prowadziłeś, do smukłych
po słodkawy rozgryz bananów,
czy do moich wieczorów smutnych
prowadziłeś radośnie do nieba?
Jakże czułe są, banalne i wieczne piramidy spiętrzonych metafor,
w których miłość spoczywa starsza niż sam Ramzem dwudziesty czwarty
Nad pustynią drzemie dobry Allah
o hurysach i winie śni –
na pustyni piasek się spala,
miałki piasek czterdzieści dni.
– Wszystko jedno, jak ciebie nazwę,
jak twe oczy nazwę i usta,
przewodniku, co ze mną razem
nad nil idziesz z samotnych pustyń
20 marca 1934