W martwocie zakrzepłych rozbrył przyszło mi dostrzec:
– wrogość,
przyszło mi pojąć znienacka tajony w przedmiotach:
– sprzeciw; –
Ściśnięte sprężyny kanap, co się rozpiętrzyć nie mogą,
lampy, ciążące z sufitów, któż w was te bunty rozniecił?
widzisz:
jak lustro się wzdraga wchłonąć serdecznie twój obraz –
widzisz:
jak twarz twą odbija z pogardą prosto ci w mordę –
słyszysz:
jak czasem się żalą kluczom cierpliwym i dobrym
zawiasy zgorzkniałych zamków zębów zgrzytliwym akordem?
A jeśli kiedyś pomyślę,
a jeśli kiedyś rozsądzę,
że dość już śrubkom i ćwieczkom przewiercać ściany wypadło
i jakąś tajną północą,
andersenowską północą
zacznę podburzać przyciesi – przedmiotów martwych demagog?
będę logicznym podłogom wytyczać krągle argument,
będę nazwańcom-dachom rozpijać zapał jak sztandar –
– aż runą na was uśpionych
piece
i ściany
tabunem,
aż stoły,
stołki,
stoliki,
na ciebie rzucą się bandą –
ot – będzie mi wtedy wolność,
ot – będzie mi wtedy frajda,
ot – zaucztują krzesła, na których nikt już nie siądzie,
taksówki zamiast na jezdni chodnikiem zaczną się hajdać,
trzewiki se zatańcują w beznożnym, własnym zapląsie –
po ścieżkach, rankiem, załazi z niczyim płotem częstokół,
pod wozem się pobratają stęsknione ze sobą koła,
pękna pękate beczki wyskokiem spod własnych okuć –
– będzie im wtedy wolność,
– będzie im wtedy wesoło –
Ulice wzdłuż się wydłużą,
ulice wszerz się rozszerzą
pospacerują tamtędy wolne sześciany domów
– będzie im, psia kość, swoboda –
rajski, wspaniały bezrząd,
bycie samemu sobie,
a oprócz siebie – nikomu!
16 kwietnia 1934