Przepasała się ziemia skwarnym równikiem
jak niedzielna, zwyczajna dziewucha
na niedzielny flirt –
ach, do jasnej, do gwiaździstej cholery,
pękną w niebie wszystkie kawalery
i rozdziawią konstelacje gęby
z podziwienia od ucha do ucha!
poszła w pląsy ziemia babim krokiem,
oceanem łypnęła jak okiem,
wyszczerzyła zęby-Himalaje
i ujęła się pod bieguny, pod boki
na niedzielny flirt!
Krok zadumy i cichej pogody
miłowanej wytęsknionej przezeń
posuwiście wiódł go w gwiezdne gospody
lunatycznym, księżycowym polonezem –
czekał damy z ballady smętnej
romantycznie pobladły księżyc, –
a choć spotkał w maju namiętnym
ziemię-Kaśkę o piersiach prężnych,
miłość zaklął w cekiny serenady:
„że cios w serce jest gorszy od zagłady,
i że kwiaty pachną, kwiaty magnolii,
że jest smutny, o donna, że jest blady,
że to dusza, o donna, że to boli,
i że noc jest platoniczna i wonna,
o donna – – –”
Więc sypnęła mu Kaśka chichotem,
a kucnęła od śmiechu pod płotem
o Boże –
więc tarzała się od śmiechu bez wytchnienia,
omal skurczów nie dostała i omdlenia,
o Boże –
więc parsknęła mu w twarz bujnym zielem
więc nazwała go psim wielbicielem,
że to niby psu on jest brat,
że psią krew ma, psie kości i mordę,
że połamie mu każdy gnat,
że wyszczuje na niego gwiazd hordę –
Szedł tą drogą boży parobek:
spracowane, rumiane słońce
na niedzielny, próżniaczy nierobek
(ano jest, wiadomo, niedziela,
żeby nic się, wiadomo, nie działo)
pod bok ziemię wziął chichocącą
poszli usta sobie spopielać,
poszli sobie na całusy, szturchańce
na ten skwarny,
na niedzielny flirt –
I powiesił się księżyc bladolicy
na złamanym dyszlu niedźwiedzicy
z mlecznej drogi, świecącej próchnem –
i dlatego w każdą niedzielę
trupio srebrny, nagwiezdny wisielec
coraz niżej zwisa z nieba i puchnie.
26 marca 1934