Przekraśne wiśnie, czerwone jabłka i rubinowe, pachnące serca
w zgięciach gałęzi toczą dojrzałość pocięte w słodkich spóźnieniu czerwca –
– przebieram ręką kity badyli i czeszę dłonią chwaściastą zieleń –
łagodna dobroć z milczącą ciszą w oddali we mgle siwej się ściele…
Czekam bewładnie, czekam na wieczór,
który mi zalśni w księżyca mieczu –
czekam bezwolnie, czekam na noce,
które się zsuną na kwietne zbocze,
czekam boleśnie, czekam bezsennie
aż dni i ranki przymkną promiennie,
a gdy się spełnia moje czekanie,
wiem, że nie na nie czekam, nie na nie –
W snu rzadkich przerwach,
w napiętych nerwach
w chaos cierpienia
cisza się zmienia…
w skupieniu szarym
stoją zegary – –
– – lecz w bzów alejach
kwitnie nadzieja – –
z kwiatami,
z bzami,
z godziną
płynął –
bzów kiście
w świście
zerwał
i zginął – –
wiatr
O czterolistnych
kwiatach koniczyn,
smukłych strzelistych
liliach dziewiczych
i bzowych kwiatkach
o pięciu płatkach
o łzie najczytszej –
synkopie ciszy
opowiem
Były raz żółte, miedziane gwiazdy,
upadły z brzękiem w pokrzywne chwasty –
na płaskim liściu głucha i krzywa
dźwiga je jedna smutna pokrzywa –
i był raz księżyc, co się przepalał,
aż się zamienił w okrągły talar –
upadł z dzwonieniem na wierzby wierzchoł
i tam zasypia sobie o zmierzchu –
Została tylko jedna dziewczyna biała, samotna, cicha i blada
chodzi po świecie, chodzi po świecie i szepce, szepce: – już koniec świata? –
chodzi po świecie, chodzi po świecie, po wyszarzałym, zgasłym popiele –
łagodna dobroć z milczącą ciszą w oddali we mgle siwej się ściele…