Niech się ścielą białe masy śniegu, żeby można było iść bezgłośnie
– bez ech –
Niech się ścielą białe masy śniegu, by zszroniło moje sny bezwiośnie –
– bez ech –
W maju nocą bruki bocznych ulic mrok wyścieli, jak czarny aksamit,
i kontury domów spłyną w sady wyiskrzonej suto skier gwiazdami.
Noce – noce wejdą w moje życie cichuteńko zza przyszłości węgła
i zostaną zbyt samotne sobą – rysowane głębią czerni węgla – –
W maju będą ranki jasnobarwne malowane wschodów miękkim pędzlem.
Niebo – błękit, lekki błękit pruski i promieni wpółchromowe frędzle,
połyskliwe cynobrowe dachy i liliwość, która w bzach się ściele –
w maju będą jasnobarwne ranki – jasnobarwne ranki-akwarele.
A południa będą, niby radość – rozsypana sepia w żółte blaski,
niebo przejdzie w krzep ultramaryny, dachy w karmin bezcieniowo płaski,
A w ogrodach zieleń bzowych liści w jedną mocną plamę się rozgrzeje,
bo południa będą, niby radość – malowane pełnych plan olejem.
A południa będą, niby radość – rozsypana sepia w żółte blaski,
niebo przejdzie w krzep ultramaryny, dachy w karmin bezcieniowo płaski,
A w ogrodach zieleń bzowych liści w jedną mocną plamę się rozgrzeje,
bo południa będą, niby radość – malowane pełnych plam olejem.
A wieczory w maju się rozmarzą i zamilkną w zamyśleniu – – kiedy? – –
niebo nisko, nisko się pochyli i w oddali skłoni się w seledyn,
wszystkie barwy cichuteńko zbledną uciszone w minorowe gamy,
a wieczory w maju się rozmarzą w melancholię wsnute pastelami
Niech się ścielą białe masy śniegu, by zszroniło moje sny bezwiośnie –
– bez ech –
Niech się ściela białe masy śniegu, żeby można było iść bezgłośnie
– bez ech –