Marzyć o deszczu, co spłucze żwirowość piaszczystych ścieżek
i pieszcząc różaniec godzin wymyślać sobie pacierze –
nadawać przytrafnym myślom znaczenie przedsionków odmian
i wierzyć pod każdym jutrem, że los się przemienia co dnia.
Na pewno będzie olśnienie raniące ostrzem, jak klinga,
że gdzieś istnieje liryczna, błękitna, blada dziewczynka –
– – jak cicha jest obojętność niosąca spokój, jak tratwa,
jak głośne są pulsu uczuć, co życie umieją gmatwać.
Nie będę wykreślać planów przyszłych poranków wieczorem
– – błyskotki gwiezdne, jak szkiełka zawieszą się, lśniąc, nad borem,
będę przebierać palcami klawisze myśli czerwcowe
– – dojrzeje mi nocą księżyc w gałęziach gruszy, jak owoc.
Zapatrzę się w teraźniejszość – w dym wonnej fajki tęczowy
– jest rozkosz serca zdobywań i rozkosz serca darowań
wyśledzę smugę omamień – dym dzisiejszości bar pawich
– jest rozkosz oschłości serca i rozkosz serca rozkrwawień.