Nielicznym

I.

Biada wam, jeńcy wieczni snów doskonałości,
Goniący wnętrznem okiem widmowe postacie!
Wy słońc plamy wnet duchem zbyt czułym chwytacie,
Marząc o nieskalanej, skończonej piękności.

Gdzie innym droga życia kładnie się najprościej,
Wy o cierń złud, zawodów stopy zakrwawiacie;
Wam twarz Judasza błyska, gdy ktoś mówi: »Bracie!«
Wam z cudnych rysów twarzy świecą trupie kości.

Tyle bożyszcz w gruz, w próchno w oczach wam runęło,
Tylekroć, czczone zdala, boskie arcydzieło
Przy poznaniu się gliną okazało podłą,

Że gdy kształt wam się zjawi, śnionym kształtom blizki,
Pierzchacie, by znów z kłamną nie spotkać się modłą
I nie łkać u złud — razem — grohu i kołyski.

II.

I wolicie samotni iść ku życia krańcom,
Niż, idealnych, śnionych zaparłszy się widem,
Czcić bałwany, któreście okrywali szydem,
Zrzec się słońca i dymnym uwierzyć kagańcom

Podobni podaniowym Edenu wygnańcom,
Toniecie w śnie, co świetnym wam rozbłysł bolidem,
I za świat wam się czoło oczerwienia wstydem,
Że sny takie lśnią tylko świata wywołańcom.

Biada wam! I nie iżby śmiech was ranił czerni,
Nie iżby wam żal było szczęścia, które mierniej
Kupić można i którem w krąg się chlubią ślepce;

Lecz że co chwila, z czołem w lodowatym pocie,
Walczyć musicie z hydrą zwątpienia, co szepce:
»Żali ten sen, to bóstwo — nie widmem w istocie?«

Czytaj dalej: W snach - Zenon Przesmycki