O miejskie, wietrzne, pochmurne wieczory,
Gdy wiry prochów po kamieniach tańczą,
Mrok — latarnianych ócz błyska szarańczą,
Ulice zieją, jak jaskiń otwory!
Samotny-ś. Błądzisz. W wyobraźni chorej
Rój dziwnych widem myśli twoje niańczą:
Zdasz się sam sobie duszą wywołańczą
Od której pierzcha tłum w ucieczce skory.
I mroki zwolna w duszę twą się sączą,
Gaszą w niej wszystko, tłumią swą opończą,
I pustka wielka zalewa ci łono.
Nawet marzenia, które życie złocą,
Pierzchły, jak ptaki. Z głową opuszczoną
Szepczesz bez myśli: »Po co wszystko? po co?«