Na falach morskich zgasła dzienna zorza,
I zamierzchł mały żagiel wśród ciemnoty,
Fal rozhukanych słychać tylko grzmoty,
I wicher z deszczem siecze w twarz od morza:
A pod Birutą, wśród leśnej ustroni,
Polskiej placówki błyszczą czasem bronie,
Jedna połowa nie zesiada z koni,
Druga połowa pasie w rękach konie...
„Na wam manierkę! jest tam kilka czarek —
„A paście konie! — bo skoro zaświta,
„Żurawim głosem czerkies nas powita,
„I celnym strzałem pogańskich janczarek;
„Więc póki można i jak można jeszcze,
Spocznę na chwilę.“ Rzekł, — o ziem się rzucił.
Niechaj gra morze, niechaj leją deszcze, —
Jużby go teraz piorun nie ocucił.
Usnął i marzy: — a na snu zwierciadła
Wychodzą czasy młodości zapadłe;
Sny i obrazy, czucia i widziadła —
Przy troskach kraju na jawie pobladłe;
Zda się, iż skrzydłem do nieba przybity,
Jakby kobierzec szeroko rozwity
Przemyślską ziemię widzi pod stopami,
I znane wioski pomiędzy sadami;
Błądzą ruczaje, krzyżują się drogi,
Wzgórzami szumią cieniowane bory,
Gdzieniegdzie sterczą i cerkwie i brogi,
Z poza lip starych wyglądają dwory;
Na prawo widać zamdlone Karpaty,
Zachodem płoną Kresowickie wieże;
Na lewo piękna równina się bierze,
Widać przy cerkwi rozsypane chaty,
Gniazdo bocianie na starej stodole,
I słychać rżenie stada domowego;
A, trochę bliżej, w sadowiny[9] kole
Wznosi się baszta, — na niej dwór Łowczego.
Jakże-to sercu tak znana ta strona!
Coś się mignęło... słychać brzęk okienka...
Błękitna suknia... — czarny włos... to ona!
Westchnął to moja! to moja panienka!
I zda się, razem z westchnieniem puszczoném,
Bieży, czy leci, czy powietrzem płynie
Ku niej, a ku niej i za dworem onym;
A krzyże cerkwi mkną pod nim w dolinie.
Wtem strzał, i drugi! — „Na koń! na koń! Wiara!“
I wicher z deszczem uderzył od morza.
„Ha! dzięki Bogu! — wszak to tylko mara?!
„Dalej, mój koniu! nie dla nas tu zorza...“