„Poruczniku, spraw-że-no się,
Pojedź mi po zwiady!“
Rzekł, a podjazd już na rosie
Znaczy świeże ślady.
„Stójcie! — błysło jakieś licho.
By nie popaść w zdradę. —
Strzał nie wolny! — stać! stać cicho!
Ja go sam dojadę.
Wszakto kozak?“ — „Kozak, panie!“
— „Zaraz on dostanie.“ —
„Czy tam w zdradę, czy nie w zdradę?
I ja z panem jadę.
Wpadniem oba z hukiem, z krzykiem,
Poczniem ich od końca,
Wyłżem się przed Pułkownikiem,
I przywiedziem Dońca.
Bo to duszy nie pociesza
Rewolucja taka,
Kiedy żydów człek nie wiesza,
I nie rżnie kozaka.“ —
Rzekł — i ruszył. Nie zabawił,
W powietrzu go łowi,
Lekko ranił; lecz doprawił
Batem kozakowi. —
„Czego płaczesz, Dończe stary?
— Porucznik go pyta —
Wziąłeś może nie do pary?
Lecz już teraz kwita.
Nie masz broni, a my nożem
Bezbronnych nie rżniemy,
Dybów tobie nie założem.
No, idź djable niemy!“ —
„Błahorodia! — Doniec rzecze —
„Mam plecy kozacze,
„Choć nahajka plecy zsiecze,
„Doniec nie zapłacze.
„Był w Paryżu, był w Sybirze,
„A z nad Donu rodem,
„Za Bałkany[3] niosły chyże
„Źrebcy Dońców przodem.
„Wszędzie bywał, wszędzie bili,
„Niech czort porwie cara!
„Ale to dla Dońca kara,
„Że go dziś złowili; —
„Bo cóż na to bracia powié,
„Że z marnej przygody,
„Dał się schwytać pastuszkowi
„Doniec siwobrody!?“
I zapłakał. A Krakusy
Z językiem[4] wracali.
Uciekajcie w stepy, Rusy!“
Wracając śpiewali.