Na Krzywym Kole wśród mgły jesiennej
Wszystko w niemocy zamarło sennej.
Nie budzi życia ni śmiech, ni śpiew,
Latarni płomień błyszczy jak krew.
Stare domiska jakby za chmurą
Ślepiami okien patrzą ponuro;
W dole jak zimny, oślizgły gad
Czołga się smutku duszący czad.
Długo w milczeniu trwa mrok zajadły
Nagle w tę głuszę głosy dwa wpadły,
Jak do otwartej mogiły łza:
Jęk katarynki i wycie psa.
Zamajaczyły w żółtych oparach,
Niby ogniki dwa na moczarach,
W symfonię nowy rzucając ton
Dwa ludzkie cienie: ona i on.
Jestże to czuła kochanków para
Czy w szponach mroku kał i ofiara?
Giulietta w ślubny przybrana strój
Czy — ulicznica i nocny zbój?
Podnoszą ręce — czy sobie grożą?
Jedno przyklękło — moc wzywa bożą?
Zniknęli nagle w cieniach i mgle —
Czart, rzekłbyś, dusze pochwycił dwie.
Znów stare domy jakby za chmurą
Ślepiami okien patrzą ponuro,
W dole jak zimny, oślizgły gad
Czołga się smutku duszący czad...
Mgła, wciąż gęściejsza, warzy się, kłębi,
Krwawe płomyki błyszczą w jej głębi,
Deszcz mży po bruku kroplami łez —
Gra katarynka i wyje pies...