O ty, kapłanie Delijskiego świętny,
Przeszłego wiadom, przyszłości pojętny,
Wieńcz twe skronie, wieszczą bierz laskę,
Śnieżny ubiór i złotą przepaskę.
Zapal w nieszczupłej na ołtarzach więzi
Ognie z Penejdy niecone gałęzi;
Nieśmiertelnych błagaj przez dary,
Syp kadzidła, tłuste bij ofiary.
Oto zstępuje ojciec gromowłady,
Pod jego ziemia zatrzęsła się ślady.
Oczy gniewne jak słońca błyszczą,
Szatą ruszył, srogie wichry świszczą.
Już sprzysiężone na zemstę żywioły
Wspólnie grobowe kopią dla nas doły.
Śmierć, skrzydła rozpostarłszy ciemne,
Wydziera nam światło dnia przyjemne.
Hurmem się snują bezecne potwory,
Z pudła ciekawej uciekłe Pandory.
Godło Westy, siejąc postrachy,
Niszczy boskie i półbogów gmachy.
Nie chce być naszym zwany, naszych ani
Myć brzegów rządca wilgotnej otchłani
Najady wiadra nazbyt chylą
I nadzieję oraczowi mylą.
Aura żywotnim pojąca likworem,
Aura stygowym natchnęła nas morem.
Ziemia, czując nieznane głody,
Nienasytna, pożera płody.
Naruszewiczu! Któż zuchwałym karkiem
Poboruka się z szkodnym nam jarmarkiem?
Tylu orłom pioruny wydrze?
Kto potrójnej wyrwie z paszczy hydrze?
Przeszladowników niebieskiego męża,
Żrą nas gryzoty, giniem od oręża
Któryż umysł nie pozna tępy
Czarnych zbrodni okropne następy.