Idylla
---
O, miasto! cóż są twoje częstokroć pałace?
Łzami dobrych zlepiane ubogiego prace:
A gospodarze onych najczęściej bez cudu
Piją krew i żrą ciało jęczącego ludu.
Pełne są turmy Judy familiji winnej
Za łączenie w przaśniki posoki dziecinnej.
Wnet ujrzem czarownice wleczone na stosy,
Wilkołek z opętanym pojeży nam włosy;
Młodek bez doświadczenia i lękliwych starek
Zwodziciel, wśród stolicy uwija się Marek.
Przed niedołężną tłuszczą prorokiem się mieni,
Oko ma w niebie, rękę w bliźniego kieszeni:
Uchodzi mu bez kary łudzić tak bezwstydnie!
Z tych przyczyn, wyznam szczerze, Warszawa mi brzydnie.
Nie tamują wyjazdu żadne obowiązki,
Wsi mię będą trzymały, a naprzód Powązki.
Tu słodko śpiewać rozkosz, wtórując na flecie;
Tu zwykła myśl swobodna przybywać poecie.
Tu się gonić z kochanką przy miłych powiewach!
Lub nieprzytomnej, imię rysować na drzewach.
Tu piękny świat przybywa na witanie wiosny,
A kto smutny przyjechał, powraca radosny.
Sadzony ręką czasu, gaik swoim cieniem
Zasłania przed zawistnych i słońca promieniem.
Wielkimi gminy miejsca napełniają one
Pięknością położenia ptaszęta ciągnione,
Tu powtórzywszy wzajem miłosne nucenia,
Nienaśladowne czynią patrzącym zgorszenia.
Stado łabędzi porze tuż płynącą wodę,
Dającą napój, gładkość, zwierciadło, ochłodę.
Po nizinach się sączą zdroje kryształowe,
Wyżej widok rozległy i powietrze zdrowe.
Stąd widać owe mury, gdzie czasem sromota,
Niezdatność, próżnowanie, czasem wpędza cnota.
Gdzie długie nosi brody kapłan w szatach śnieżnych,
Okrasę greckich mędrców i capów lubieżnych.
Tam lud na uroczystość bieżąc Paraklita,
Jeden odpust, a drugi grzech niezdrowy chwyta.
Widać Woli szopami wsławione równiny,
Upięknił je dzierżyciel ten, co i Młociny.
Grzeczny żołnierz, z słusznością sędzia miłosierny.
Powinowaty obcych, lecz ojczyźnie wierny.
Stąd wzrok odkrywa łatwo wielką część Warszawy
I Wawrzyszew niewdzięczny, i Marymont krwawy.
I puszczą od lat wielu żelazem nie tkniętą,
Miejsce przenikające okropnością świętą.
Gdzie najłaskawszy z królów zabójcę nawracał,
I którędy na swój tron szczęśliwie powracał.
Okolice pamiętne: szkoda, że Powązki
Same nie mają domu: snadź miał worek wąski.
Kto tu budynek stawiał, poszewkę ze trzciny,
Boki z nieokrzesanej składając olszyny.
I toć inną przystojność tej wioseczki słabi,
Że ta chałupka niczym do siebie nie wabi.
Tu sterczy komin niski, tam dalej wysoki,
Ciekawość mię nie bierze nieść tam moje kroki.
Czemuż ja tą chałupką pogardzam, kto to wie:
Czy mi takiej do zejścia użyczą bogowie!
Krassus nie miał pogrzebu, król rządzący Traki
Tamerlanowi służył stopniem do kulbaki.
Przenika mnie pokorą starość Belizara,
Po carogrodzkich rynkach żebrząca denara:
Kto by to był przewidział, kto by się spodziewał.
Kiedy jego tryumfy Wschód i Zachód śpiewał!
Jam tego losu bliższy, wyniosłość na stronę,
Nawiedzić i przeprosić idę chatę one.
Ale cóż to ja widzę! Ledwiem drzwi uchylił,
Czy to sen, czy to jawa, czy mię wzrok omylił?
Czy to Merlina sztuka, czy Urgieli dzielnej
Przygotowanie czyni do uczty weselnej?
Sprawność naśladownicza, ciągnąc kwiatów wzory.
Piękne i przyrodzone dała im kolory.
Bawią i trwożą, ryte przecudnej roboty.
Pastuszków zalecanki, oceanu słoty:
Uznawam ludzką rękę, myśl, poznania chciwa,
Niezawodnie docieka, że tu przemieszkiwa
Jeden z możnych Słowianów, ozdoba uczonych.
Zastępca wynalazków i sztuk wyzwolonych.
Jemu celniejsze prace składacie bez liku,
Złotousty Francuzie, myślący Angliku;
I odległy Katajczyk przysłał swoje dziwy.
I Holender powolny, ale nie leniwy,
Nie zawsze zniewieściały i nie zawsze głupi
Swojej najwyborniejszej Turczyn dodał kupi.
Tu widzieć wraz zebrane z porządkiem wygody.
Starożytność szacowną i najświeższe mody:
Szykowność zadumienia, rzecz baczności warta.
Tyle mogła wspaniałość obfitością wsparta.
Dzięki gospodarzowi za lube podejście,
Ta jedna w serce jego chytrość miała wejście!
My zawsze mówić będziem o tym bawidełku:
Jest to kamień kosztowny w drewnianym pudełku
Tak i pan tego domu w gładkiej sukni chodzi,
Godny Augusta krewny i w dostatkach brodzi.
Skromność jego w ubiorze postrzegłszy z daleka.
Wziąłby go może prostak za średniego człeka.
Widząc jego przystępność, jego ukłon niski,
Kto by zgadł, że to ten jest Adam Czartoryski.
Nie biorąc filozofów pysznego imienia,
Obyczajmi, biegłością wielu z nich zacienia.
Ojciec sierot, brat szlachty, poufale żyje,
Z daremną usilnością wielkość duszy kryje
Póki życie wystarczy, nigdy bez uciechy
Pamięć mi nie przywiedzie maskującej strzechy
Gdy pożyteczne prace me siły nadsłabią,
Chciałbym być za nagrodę tej chaty murgrabią
Wierząc oraz w tulące Pitagory zdanie,
Że duch nie znając zgonu przemienia mieszkanie
Zefirku, nieś do mojej bogini te słowa:
"Bądź łatwa słusznej prośbie, Knidejska królowa
Jeślim do twych obrządków Westalki zanęcił,
Jeślim ci na ofiarę cały się poświęcił,
Kiedy nieprzebłagane nakażą wyroki,
Abym oddal żywiołom ducha mego zwłoki,
Parki będą dni moich docinały sznurka,
Ty mnie odziej naówczas piórami mazurka.
Będę sobie świegotal skacząc po gałązkach,
Jedno być w raju Turków, co wróblem w Powązkach."
Mało szczęśliwy jeniec w Temiry kajdanach,
Niegdy w zadanych od niej pieściłem się ranach,
Jej skinieniem rządzony, z wolności wyzuty,
Całowałem łańcuchy, w które byłem kuty.
Znalazłszy pod gładkością przy sady, narowy,
Już wolny, do berlińskiej równam ją budowy,
Na której przodne ściany nic się nie oszczędza:
Piękny pozór; cóż wewnątrz? troski, kłopot, nędza.
Inaksze są Powązki, domek wielce miły,
Wart, by go lepsze rymy od mych uwieńczyły.
Jego niewinna zdrada zadumienie czyni,
Wierzch podobien do chaty, środek do świątyni.
W takowym przebywała Baucis z Filemonem,
Stałą grzani miłością, równym wzięci zgonem:
Za których cnotę wielką i niepospolitą
Król niebios w pałac zmienił szopkę trzciną krytą.
Tu mieszkają z cnot tylko tym podobni wiele
I bóstwa, i ludzkości oboje czciciele.
Hymenu wstęgą z wujem siestrzanka złączona,
Dwie gałązki wynikłe z szczepu Jagiellona.
Godnej niecić i krwawe zdolnej śmierzyć wojny
Tu poznać Izabeli gust i humor hojny.
Pod kunsztowną rozrywką ukryta nauka
Jej to jest wynalazek, jej przemysłu sztuka.
Są, którym łza się toczy, tłoczona uciechą.
Nad zbratanym dostatkiem z ubożuchną strzechą,
Na wspaniałych ruinach wyniesione płoty
Ku przezornej baczności dodają ochoty.
A z tych przystosowanie wyciągnione znaków
Korzy dumę bogatych, cieszy nieboraków.
Tak jest, szczęścia kołowrót rzutem leci rożnym,
Ten był wczoraj hołyszem, dziś jest kniaziem możnym.
Żywi się kopiąc miny, poprawiając dachów
W prostym ciągu potomstwo Emilich i Grachów.
Kto by rozmyślać umiał, lepszym się tu sprawi.
Kto nie umie, przynajmniej rozkosznie się bawi.
Ja nie umiem. Powązki kocham nie pomału
Dla przyjemnej zabawy a nie dla morału.
Lat mi przydłużą, widok dając mi jedyny,
Ten dom, ten las i różne przechodzących miny.
Tu sobie zwolna stąpa uczeń Epikura
I zważa, czy nad sztukę piękniejsza natura.
Tu młodzieniec przybywszy z towarzyszką w parze
Ciekawości zwiedzają, brzęczą na gitarze,
Nucą, skaczą, biegają, wreszcie potem zlani,
Na zielonym odpoczną darniu, zmordowani.
On, kompance łabędzie wskazując na wodzie.
Rozprawia o ich pieniu i Ledy przygodzie.
Tymczasem strumień szemrze, dzień gęstwina tłumi,
Fawoni po gaiku przechodząc się szumi,
Szampański nektar iskry wysadza nad szklanki,
A ten czyta pomyślność w oczętach kochanki.
Tam dalej krążą malarz i poeta razem,
Dzieła swoje tutejszym bogacąc obrazem.
Wnętrzne domu ozdoby niejednego trwożą,
Wnijść się lęka fanatyk; gdy nagle otworzą,
Wstecz się cofa, z przestrachu wybladły jak chusta,
Słupieją mu źrenice, rozchodzą się usta:
Chciał w chatę wnijść, aż widzi pałacowe ściany.
Mniema być kunsztem Styksu takowe odmiany.
Lecz łatwo zgadnie, czym jest chałupka niniejsza,
Gdy domyślny rzecz ujrzy, która sekret zmniejsza.
Okazałość folwarku zda się mówić prawie,
Że pani lepiej mieszka niżeli jej pawie.
Tam w święto bożka złotym ozdobnego rogiem.
Ojcowskim wydanego na światło połogiem,
Gdy mężowie, płeć mniejsza i nieślubna miodzież
Spieszy na obchód, trefną biorąc na się odzież.
Księżna także, tającą kładąc na się larwę,
Przebiera się w dziwaczną bachusową barwę.
Gracyje z nią czyniące nieodstępne kroki,
Ukrywają się wtedy pod jej płaszcz szeroki.
Przyrodnych Kupidyna braci lube stado,
Które około księżny zawsze igrać rado,
Chowa się, gdzie kto może; ten się wyżej krzepi.
Najpierwszy się leniwszy falbany uczepi;
Tamten po sznurowaniu szczeblu jacy dzielnie,
Kędy zaszedł, tam mieszkać myśli nieśmiertelnie.
Tamten się aż pod maskę sunąc w rześkim biegu
Wpada między kwitnące róże wpośród śniegu.
Inny lekkim skrzydełkiem wzniesiony do góry
Obwija się w misternie trefione kędziory.
Głos księżny, by najsroższym władnący umysłem.
W mruczenie uroczystym mieni się wymysłem.
Któż by ją więc rozeznał w święto tego bożka?
Aleć nieporównana wydaje ją nóżka.
Nóżka! kształtniejszej od niej, aż za chińskie szranki,
Nie znajdzie u pasterki ani u sułtanki.
Ty, biegły Bacciarelli, dla twych bogiń wzorów
Z tej szukaj stopki, godnej niebieskich honorów.
Ja zaś na skał najwyższych idę mieszkać wierzchu.
Szkła i oczy kierując od świtu do zmierzchu
Tam, gdzie tarcz Sobieskiego, wieniec Aryjadny
I cudnej Bereniki świeci warkocz ładny.
A paląc Uraniji me ofiary godnie,
Znajdę może nieznane Olimpu pochodnie.
Do gwiazd nowych odkrycia stąd biorąc pochopy,
Bym je uczcił imieniem Izabeli stopy.
----
Epigramma
----
Wszedłszy bez ostrzeżenia pod tę szopkę cichą.
Zdumiały, własnym oczom uwłóczyłem wiary;
Tak Ludwik pod gorsetem i kuczbajką lichą
Tysiąc znalazł piękności u swojej du Bary.