Niech będzie tobie dziś poświęcona
Nowego poety wena,
Czcigodna paro, dzisiaj sprzężona
Pod miłe jarzmo Hymena.
Przesławnych przodków, dawności rodu,
Nieskąpych Plutusa darów
Ani dzieł wyższych czynić wywodu
Nie wchodzi do mych zamiarów.
Dziejopis niegdyś cnót waszych likiem
Potomność będzie budować:
Mnie Muzy dały lekkim pędzlikiem
Rozkosze tylko malować.
Oto swe Wenus sieje promienie,
Z nią gwiazd wesoła gromada,
Dyjanna leśne porzuca cienie,
Ale od zawiści blada.
Muszona w zwykłej wóz pędzić dobie,
Słabszym światełkiem połyska.
Na wyrokami przejęte sobie
Niechętnie patrząc igrzyska.
Noc tę przychylną wita życzliwie
Hipolit, pełen płomienia,
Z celem swych żądań pragnący chciwie
Najściślejszego złączenia.
Czeka go Miłość u swego tronu
I ten dla niego przeznacza,
Nienawistnego gdzie pawilonu
Już cień Belinę otacza.
Tam się ochoczy Hipolit spieszy.
Umysł nadzieją upaja,
Serce się bliskim tryumfem cieszy
I swój bieg także podwaja.
I kiedy stanął przy swojej mecie,
Gdzie tylu wdzięków są składy,
I swej źrenicy w pierwszym impecie
Wszystkie rozgrodził zawady;
Nad ślicznym lilij dziwi się zbiorem,
Tu z nimi róże jaśnieją,
Tu złoty warkocz z młodszym kędziorem
Słodką go wabią koleją.
Tę natarczywość Belina gani
Prosząc, aby się uśmierzył,
Cóż to za łoskot?... Nie trwóż się, pani:
Guzik to w sufit uderzył.
Pierwszy raz wtedy Belina widzi
Ciekawy przymiot człowieka;
Oko niewinne patrzeć się wstydzi,
A kryć go nie chce powieka.
Na łup się luby wszystko dostawa,
Co dotąd pilnie strzeżono.
Idą do skutków małżeńskie prawa,
Puszczaj się, z gazy zasłono.
Lecz ty, Pertundo której wezwanie
Nie było wtenczas daremne,
Podszeptujesz mi owe spotkanie,
Owe słodycze tajemne.
Z jaką żwawością gwałtem się wdziera
Między skaliste szczeliny
Wąż młodociany, gdy się rozbiera
Z swej przeszłorocznej łupiny.
Z taką Hipolit mocą pragnienia
Wszystkie swe siły natęża,
Sprawuje przykrość, słyszy syknienia
I z wielkim trudem zwycięża.
Prześladowane aż do umoru
Dziewictwo gubi szkarłaty;
Ej, gdyby próbki tego koloru!
Brać go będziemy na szaty.
Modnym barwieniom zareńskie damy
Dziwniejsze dają nazwiska.
Czemuż purpury nosić nie mamy,
Którą pieszczota wyciska.
Przeciąg niedługi, znowu się pieści
Co moment szczęśliwsza para,
Więcej ma uciech, a mniej boleści:
Zgodniejsza przypada miara.
Na kształt zarzystej pałają cegły,
Z przerwaną myśli osnową.
Dusze się skrytym manowcem zbiegły
I czynią składkę na nową.
Żadne tam nie są stracone chwile,
Choć która mniej jest ognista,
Wnet ją Hipolit zapełnia mile
I z odpoczynku korzysta.
To swej Beliny wdzięki częstymi
Całowaniami okrywa,
To lube usta rozognionymi
Odetchnieniami przerywa.
Biodra stalowe taka zabawa
Do czynów żywszych poduszcza,
A sam Kupido na straży stawa
I Morfeusza nie puszcza.
Próżno ci liczba pysznić się każe,
Dydelfie, znany ze dwiema,
Co nasz Hipolit jednym dokaże,
Ty nie dokażesz obiema.
Już zmordowaną piękność znojowe
Obficie zrosiły deszcze,
Już dawno weszło Słońce kwietniowe,
A ten i jeszcze, i jeszcze.
Ledwie cię przecież puszcza, Belino,
Nigdy rozkoszą niesyty.
Chodzić nie możesz, pod oczkiem sino –
Zbytków mężowskich zaszczyty.
Ach! pomnij, że to na całe życie,
Nie zaś na chwilę te gody,
I strzeż się takiej, o Hipolicie,
Jaka mnie czeka, przygody.
Wieszcza matrona, gdy mnie, dziecinę,
Na pierwszym świetle ujrzała,
Równą Sybilli mająca minę,
Taką mi przyszłość opiała.
„Znajcie, rodzice, bóstwa szczodroty,
Które was darzą tym synem,
Nie tkną tych nigdy Jowisza groty
Skroni bronionych wawrzynem.
Niech na ginącej łodzi się pławi,
Idąc za morze po runa,
Delfin mu swego grzbietu nadstawi
I z państw uniesie Neptuna.
Gdzie ołowiane sypiąc się grady
Dzień sobie czynią w żelazie,
Niech i tam swoje zostawia ślady,
Mars go wydźwignie w tym razie.
Ale z perłowym pieszcząc się łonem
Niech względu miary nie traci,
Bo jedwabnego robaczka zgonem
Uciechy niegdyś przypłaci.”
Widział Achilles, że mu spod Troi
Powrotu Parki nie dały;
Drobne się serce przeznaczeń boi,
Lecz on nie przestał być śmiały.
Chociaż i mego końca przyczyny
Już mi odkryły niebiosy,
Szukam odważnie onej godziny.
Ani się żalę na losy.