Przeglądałem zbiór twego albumu —
Pochwał mnóstwo w nim, popisów krocie
Uczoności, serca i rozumu,
Żem doprawdy w niemałym kłopocie
Jakich dobrać słów, jakiego głosu,
By nie zginąć wśród tego chaosu.
Lecz odrzucam te dumne zachcenia,
I chociaż to pokusa nie mała
Z takich ustek, jak twoje, pochwała: —
Zamiast pochlebstw, czułości, kadzenia,
Zamiast kwiaty do nóg ci kłaść, — wolę
Rzucić słowo, jak ziarno na rolę
Ciche, plenne, ciężkie, niech ci służy,
Jak kotwica okrętom wśród burzy. —
I tym zacznę, co już tyle razy
Powtarzać ci musiał jeden i drugi,
„Żeś jest piękną“ — — o! nie miej urazy —
Nie ma w tym twej winy, ni zasługi,
Żeś jest piękną. — Piękność, jak broń męża —
Niczym — kiedy cicho drzemie w dłoni,
Chlubą, gdy się zerwie i zwycięża; —
Cnotą, jeżeli uciśnionych broni. —
Więc pamiętaj, że walką jest życie,
A twa piękność ci będzie orężem,
Którą zrobisz niewieściucha mężem,
A dzikiego poskromisz jak dziecię;
Bezbożnemu niechaj twoje oczy
Znów przypomną i niebo i Boga, —
A na czoło, które smutek tłoczy,
Które boleść jaka chmurzy sroga, —
Niech twój uśmiech pociecha i rada,
Jak słoneczny promień z nieba spada. —
Oto twoje tryumfy, zdobycze — — —
Tego w chwili rozstania ci życzę.