Oj śniło mi się dziwnie dziś z rana:
Że mi umarła moja kochana,
Że ją ubraną w białą sukienkę,
Bladą złożono w skromną trumienkę —
Wianek na główce — w rękach krzyż mały —
I cztery siostry klęcząc płakały —
Ojciec i matka — i ludzie tłumnie —
A dziad objaśniał świece przy trumnie. —
A potem księża śpiewając weszli —
Młodzi na cmentarz trumnę ponieśli,
I postawili nad pustym grobem.
Trumnę żegnano zwykłym sposobem:
Każdy paciorek odmówił krótko,
I trumnę ziemi przysypał grudką, —
I poszli wszyscy smutni tą stratą —
I został tylko grabarz z łopatą.
Lecz ja nie mogłem przenieść na sobie,
By ona w zimnym leżała grobie: —
Pobiegłem ziemię odgrzebać miałką,
Wyjąłem z trumny skostniałe ciałko,
I do kapliczki wniosłem cmentarza,
I tam klęknąwszy u stóp ołtarza
Prosiłem z płaczem Niebieską Panią,
By pozwoliła mi umrzeć za nią. —
Potem ją cucić począłem łzami —
Życiem w nią przelał pocałunkami —
Aż otworzyła oczka do śmiechu,
Aż przemówiła słówko po cichu...
Wtem dzwonek na jutrznią słychać z kościoła; —
Ona pobiegła do sióstr wesoła,
A mnie się w oczach zrobiło ciemno,
I grób się nagle zawarł nade mną. —
To był sen tylko! — Dziś na spacerze
Widziałem żywą, o zdrowej cerze.
Niedobra przecież — gdy mnie mijała,
Ani się spojrzeć nawet nie chciała.
A jam rannego snu wspomniał wątek —
Jakie to serca u tych dziewczątek!
Ja chciałem chętnie za nią być w trumnie,
A ona spojrzeć nie raczy ku mnie!