Spójrzno: oto biegają, biją skrzydłami!
Nie mieści ich miasto, pulsująca źrenica świateł.
Upadają co krok bez oddechu,
u rzęs czułych zwisają nam i
tęsknią za okrągłym, dopełnionym światem.
Ale nie spełnia się najdrobniejsze z ich przeczuć.
Spójrzno: Napoleoni! Zamieszani w tysiąc spraw ogromnych.
Spod nieba wiecznego historii odpędza ich syrena
fabryk ogarniętych burzą przemysłu.
Czekają kogoś, kto w odpoczynku oprze się o ich pomnik
i uniesie go na plecach. Ale nikogo niema.
I czasy zamykają się, jak kry nad Wisłą.
Wrogowie mocniejsi od przyjaciół, nie wiadomo gdzie zabici.
Na datach zwycięstw i klęsk szum ustał i gwar umilkł.
Kłamią mapy. Dzieci nie kochają historji.
Niebo zwinięte i mętne, szary kłąb podartych nici.
Obce ludy, obce kraje. Niema znajomych w tłumie.
Nie przypomina poranku ciemny śpiew wieczorny.
Spójrzno: Napoleoni! Zazdrościłeś im tych przeobrażeń,
któremi deptali narody. Biegają, blask w oczach niewidomych.
Wszystkiego im brak. Wielkie pragnie być małem. dalekie chce być bliskiem.
Gdy: świat nasz zmieniony w świąt naszych marzeń!
Dzieci o oczach filozofów budują w nim domy,
gdzie mieszkają ludzie spokojni, jak ich uściski.
Chodnikiem poruszanym przez krystaliczne lśnienia,
ulicą zamieszkaną przez zielone piosenki —
otwierają się wtedy wszystkie okna i w każde wpływa obłok —
idzie człowiek, jak koło, pełen swego imienia,
szczęśliwy ze swych myśli, z uda, z brzucha, z ręki;
nie potrzebuje już niczego, aby być sam sobą
Źródło: Sygnały, r. 1936, nr 21.