Ogród jak zegar w męskiej piersi miasta.
Poczekaj, wybije godzina, wybiegniemy w zieleń.
Bardzo ruchliwy dzień nastał,
mój klekoczący aniele.
Wisisz dzwonem rozpaczy na czterdziestem piętrzę,
o niewierny, uczuwasz tylko strach o d d o l u.
prawa gwiazd cię straszą, nie niebo!
Krążą planety w ulicach, kiedy patrzeć zgóry.
Każdy tramwaj w nieznane wybiega jak Kolumb.
Uciekać niewesoło i patrzeć niewesoło.
I wśród szyn prowadzących motory są rzeczy najświętsze,
są mgławice, jest siła, która śpiewa z chmury.
i garsteczka popiołu.
Lecz w węzłach, któremi drga życie, nie ten
jest dziś aniołem, co brodzi w studniach jak święty.
Nie tak się szuka człowieka i nie tak się walczy
o szczęście bardziej nowe i o uśmiech trwalszy.
Jak iskra, która wyrusza z warsztatu.
aby na mlecznych drogach rozświecać plakaty tęsknot,
wejdziemy kiedyś w miasto, w widownie teatru
opasanego natchnieniem jak dyrygent orkiestra.
Nie zżymaj się, to są kamienie i stal, nie mary.
Ogrody uwieszone u warg nie tak daleko.
Przecież bez ustanku biją w piersiach zegary.
Ja tylko słyszę bociana klekot.
Źródło: Sygnały, r. 1937, nr 29.