I
„Czekać, czekać!” – wołali ludzie z zimną duszą,
Prędzej czy później dwory Polskę wskrzesić muszą.”
I wierząc w cnoty królów, ślepi, zagorzali,
W przedsionkach ich ministrów obietnic żebrali. –
Lecz młodzież doświadczeniem świeżym nauczona,
Młodzież, co krew ma w żyłach i serce śród łona,
Nie chciała wierzyć ludziom, co przed każdą władzą
Nawykli bić kolanem – ludziom, co przedadzą
Swe sumienie na pana nowego rozkazy,
Jak już je przedawali po tylekroć razy! –
Młodzież widziała tylko Polskę w kir okrytą,
Męczennicę wolności, na krzyżu przybitą,
Którą jeszcze przy zgonie żołdacy zuchwali
Lżyli i konającą – żółcią napawali! –
A jak żałobne dzwonu pogrzebnego dźwięki
Biją o słuch sieroty – tak rodaków jęki,
Lecące z puszcz Sybiru i z lochów więzienia,
Odzywały się do niej, jak wyrzut sumienia!
II
O! pomnę ową chwilę, gdy z Francji stolicy
Biegli po śmierć do Polski młodzi męczennicy –
Po śmierć pewną – jak owi Termopil obrońce,
Którym po raz ostatni miało świecić słońce –
Bo czuli, że choć w boju unikną jej grotu,
Czekał ich grób kopany u stopni szafotu. –
Ale serca ich męskie ta myśl ożywiała,
Że ten szafot ojczyzna łzami oblać miała,
Że grób, na który tyran dziś z drżeniem pogląda,
Kiedyś u potomności marmurów zażąda!
***
Przyjacielu lat młodych, towarzyszu broni,
Arturze! tyś mnie wówczas uściśnieniem dłoni
Pożegnał raz ostatni. – Długośmy w tej chwili
O Polszcze i o naszych nadziejach mówili.
O końcu naszych cierpień, tym dniu uroczystym,
Kiedy znowu odetchniem powietrzem ojczystym,
Gdy krwią wrogów obmyjem rdzewiące pałasze,
Kiedy nas matki nasze i kochanki nasze
W obliczu ścian rodzinnych, śród przyjaciół grona
Przycisną do radością bijącego łona!...
III
Arturze! tyś obaczył twe rodzinne ściany
Łzami matki, kochanki łzami powitany...
Lecz inny głos cię wzywał, inna myśl wabiła,
Bo i Polska ci matką i kochanką była.
Oręż błysnął w twej dłoni, oręż, co śmierć niesie,
Z którym poznał się Moskal w krośniewickim lesie.
***
Car, pan połowy świata, przed którego stopy,
Jako przed tron szatana, króle Europy
Krew i łzy swoich ludów przynoszą w ofierze;
Car, którego korony wojsk tysiące strzeże,
Zadrżał przed garstką mężnych – co na obcej ziemi
Tęskniąc – przybyli umrzeć pomiędzy swojemi!...
***
Zwyciężył car... Zawiszo! chwała tobie, chwała!
Przeciw tobie jednemu car pułki i działa
Posyłał – aż po walce upartej i krwawej
Osłabłego ranami przywlókł do Warszawy
I łup swój po ulicach z radością obnosił,
I szumnym bulletynem tryumfy swe głosił!
IV
W ciemnym lochu więzienia, pośród licznych straży
Leżał młody bohatyr – a na jego twarzy
Jak na dziedzinie, którą pod swą moc podbiła,
Śmierć zwycięska swój czarny sztandar zawiesiła.
Śmierć uwolnić go miała – lecz car krwi niesyty.
Car przyszedł jej wydzierać łup przez nią zdobyty;
Jak owa wygłodniała, lecz do walk trwożliwa
Hiena, co po grobach trupy odkopywa!
***
Otworzyły się bramy więzienia ponure
I jako niegdyś Chrystus na Kalweru górę
Niósł krzyż – tak na ohydnego szafotu katusze
Konający Zawisza niósł niezlękłą duszę!
O! gdyby w owej chwili, gdyby ludzkość cała
Mogła zebrać się razem i gdyby widziała
Ciebie na rusztowaniu, a cara na tronie,
Zmieniłaby się scena – i może przy zgonie
Inna by cię, Arturze, czekała zapłata,
I na innej by szyi zawisł powróz kata!