...Była to pierwsza miłość, niewinna, milcząca,
Święta —jak przed ołtarzem lampa gorejąca —
Bez zalotnych uśmiechów, bez słówek ponętnych,
Bez wyrzutów zazdrości i przysiąg namiętnych!
Ale gdy się ich oczy napotkały razem,
To wnet lgnęły do siebie, jak magnes z żelazem.
Radeby tak pozostać przez miesiące — lata,
I tak patrzeć ku sobie... do skończenia świata!
O bo ich dusze, zbiegłe po źrenic promyku,
Wiodły czułe rozmowy w bezsłownym języku,
Wrzących uczuć potok, tajonych tak długo,
Przeciekał z serca w serce niewidzialną strugą
I tworzył im ocean — po którym by chcieli
W łódce o złotych wiosłach pływać jak anieli!
Lub jak samotna para śnieżystych łabędzi
Kołysać się na falach, gdzie je wiatr popędzi —
I żyć z dala od brzegów... do skończenia świata!
— Tak im błogo schodziły różane ich lata...