Druhu serdeczny, Bracie! - Czy to Ty w tej trumnie
odchodzisz w żalnej nucie góralskiej kapeli? -
jakoś tak po królewsku i chmurnie i szumnie?
Czyś to Ty się tak przez śmierć ponad śnieg wybielił?
Tatry spłonęły złotą śreżogą słoneczną:
stoją jak huf rycerny w złocistych zbroicach.
Czyli Ciebie żegnają na drogę Twą wieczną -
Ciebie, Bracie serdeczny? jako królewicza?
Płaczą Cię ciche bobry w poleskich żeremiach,
oczerety i drzewa i mszar złotoruny,
żeś się w sercu swym młodym ściszył, żeś oniemiał,
jak dąb królewski, z niebios zwalony piorunem.
Zew krwi już Cię nie wezwie w ostępy i knieje -
ku ostrowom wśród mszarów i grząskich mokradeł.
Śnieg tej zimy dla Ciebie na wieki zawieje
na ponowie trop lisi i zajęcze ślady.
Już Ty na wielkich wodach błękitnej Prypeci
furkotu skrzydeł kaczek dzikich nie usłyszysz,
ni gon ogarów w kniei Ciebie nie doleci
z dalekiej, nieobjętej, zasłuchanej ciszy.
Darmo mszar osrebrzony księżycową rosą
zabulgocze namiętnie od pieśni cietrzewiej
darmo ptak jak duch przemknie przez gwiezdne niebiosa,
duch bagien lubelpolskich: ptak z złota i bieli.
Nie staniesz już pod pieśnią królewskiego głuszca,
grzmiącą we mgłach przedświtu jak dźwięk kastanietów.
Nie zasłucha się w Tobie, nie zaduma puszcza,
niby wieczność w wieczności, w zadumie poety.
Nie legniesz w czółnie, twarzą zwróconą ku niebu
patrzeć w mrok gwiazd: w mrok serca Boga i człowieka.
Płyniesz w trumnie jak w łodzi w choralach pogrzebu,
ale na oczach Twoich trumny czarne wieko...