Iskrzą się w słońcu bezmierne zalewy,
Lekko zmarszczone niby rybia łuska.
Wiatr biegnie po nich i nieznacznie muska
Nad skalnym brzegiem zawieszone krzewy.
Na szarych głazach posiadały mewy;
Fala wkoło nich śnieżną pianą pluska:
Raz cicho klaśnie — jak odgłos całuska,
To znów zawarczy — niby tłumiąc gniewy...
Lecz znów ucichnie i staje się cicha,
Jak ktoś, co popadł w senne odrętwienie:
Jeno to życia znakiem — że oddycha...
Spokój... Tym szmerem do snu się utulmy,
Niechaj nas senne otoczą promienie —
I ptakom myśli odpocząć pozwólmy...