Niedawnom Ciebie poznał, a już jakby wieki
Przeszły nad życiem mojem — i zdarzeń tak wiele!
Jakbyś mi nad kołyską, mój stróżu — aniele,
Złote skrzydła niebiańskiej roztaczał opieki.
Nie śmiałem ciebie kochać i zwać cię wybraną:
Wszelka nadzieja czarnym zdała mi się grzechem.
Bałem się skazić ciebie słów moich oddechem,
Jeno zdala w pokorze zginałem kolano.
I nawet wtedy, gdy z ust Twych spłynęły słowa
Słodkie, jak anielskiego zdrowienia pacierze,
Jeszczem się bronił myślom i mówił: nie wierzę!
Nie godzien-em, by światłość wschodziła mi dniowa.
O, nie potępiaj dzisiaj tej mojej niewiary
I winą nie obarczaj oczu moich ślepych,
Bo mnie olśnił poranku wschodzącego przepych,
Gdym dotąd błądził w pustce bezpromiennej, szarej...
Jak na głos jutrzni widma we mgle toną krwawe,
Tak znikły dziś zgryzoty, zmory nieodłączne.
Chorały na powietrzu dzwonią mi tysiączne
Modlitwa z warg mi płynie: Gratia, plena, ave!