Nie wiem, co to był za sen...
Stojąc na brzegu,
rzucałem krągłe kamienie sine
na srebrne morze,
na morze dziwnie srebrne i błękitne,
gdzieś w tajemniczej dali
w jedno zlane z przedziwnem niebem...
A każdy kamień, biegnąc po fali
— kamieni było siedem —
a każdy kamień siny,
biegnąc po fali —
kaczką się białą stawał i skrzydłami
bił i srebrzystą znaczył w wodzie smugę —,
i szły te kaczki — w srebrze i złocie —
ku przedziwnemu niebu w oddali, —
szły po srebrzystej morskiej fali
ku mej tęsknocie —
i jam je widział wszystkie w odlocie:
było ich siedem...
a wszystkie białe...
A potem wszystkie wracały ku mnie,
lecz już nie ptaki, jeno anieli,
kobiety dziwne w powłóczystej bieli
idące po wierzchu toni
— smutne...
Nie wiem, gdzie były i skąd powracały, —
— było ich siedem —
lecz jednej wśród nich nie było...