Dama z balkonu woła:
Powracasz wreszcie, rycerzu mój!
Stój-że przed moim balkonem, stój!
— dlaczego mijasz swą damę?
Widzę na czole twem krwawą plamę,
na smutnem czole —
i szczerby na jasnej zbroi;
kita, co dumny szyszak twój stroi,
słania się w wietrze
i zdarty płaszcz twój ze złotej lamy
i lico twoje jest bledsze,
niźli bywało —
i oczy patrzą gdzieś w pole...
Czyż tak przystało
rycerzom powracać do damy?
Rycerzu mój!
wszakże zwycięzki stoczyłeś bój?
Dla mnie i w moje imię
miałeś iść w walce,
w krwawej kurzawie i dymie
zdobywać hyr, —
na jasnym mieczu składałeś palce
i przysięgałeś iść w bitew wir
dla krasy mojej i za mą cześć, —
wszakżeś dotrzymał przysięgi?
Ja wiem! chodziła wieść,
że w co najkrwawszych bitwach tyś był —
i chodził zew
żeś się tam bił
jak lew, jak lew!
Szeroko chodził po kraju zew
i wiatry mi zdala lecące mówiły
o wielkich przewagach twej siły,
o czynach twojej potęgi!
A jam cię czekała,
tęsknotą sycąc pożar swego ciała,
jam cię czekała od wiosny do wiosny,
tęsknotą sycąc pożar miłosny...
Przygotowałam ci winne napoje
i usta moje,
przygotowałam przekraśne wstęgi,
by ci ustroić zbroicę stalową
od strony serca, —
czemuż ty teraz z schyloną głową
jak przeniewierca
mijasz swą damę?
W zielone liście
kazałam stroić tę bramę
i kwiaty drogiego kobierca
czekają podków twego rumaka!
A patrz! ja piękna jestem wieczyście,
i czekam pieszczących twych dłoni, —
a patrz! jak głowa moja się kłoni,
jak do złotego podobna ptaka
chce opaść na twoje ramię!
Patrz! niedopięta u piersi mej szata
i widne różowe to znamię,
któreś całował tak rad...
O pójdź! — wstyd mój zasłoni cień nocny,
o pójdź! tchnienie już ze mnie ulata, —
chcę ciebie powitać — zwycięzcę —
w mojej komorze...
Upadł przed tobą świat
i ja upadnę w pokorze,
rada swej klęsce, —
o pójdź! ty mocny!
Rycerz z konia odpowiada:
Dozwól mi, pani, iść,
gdzie oczy poniosą!
Niech raczej więdnie zielony liść,
świeżą lśniący dziś rosą,
którym maiłaś tę bramę
na moje pono przyjęcie...
Patrzę w twe oczy — są takie same,
tak samo drżą ust twych korale,
i czoło — białe, i włosy — złote,
jakom je widział przez swą tęsknotę
w ciągu tych lat,
gdym w burzy i szale,
w bitew zamęcie
z ostrym swym mieczem przebiegał świat
ku twojej chwale...
O! jam ci dotrzymał święcie
danej przysięgi!
W najkrwawszych bitwach jam się tam bił
— co sił, co sił!
i takiej nie było potęgi,
z którą bym ja się nie mierzył
za twoją cześć
i której bym nie podeptał! —
Nie kłamie wieść!
i wiatr, co o mnie ci szeptał!
Jam w twoje imię
w walkach, w kurzawie i w dymie
przestrach i śmierć i zniszczenie szerzył:
w rozlewie krwi dobywał sławy!
I oto powracam dziś — krwawy,
zczerniały pożogą —
witeź mocarny,
lecz wstęgi z rąk twych nie biorę
ani do ust się kwapię;
(zawiózł mnie tutaj — pomimowoli —
rumak mój czarny
znajomą drogą...)
Dozwól mi iść!
serce we mnie jest chore,
serce mnie boli, —
niech raczej więdnie zielony liść,
z którego rosa jakby łzy kapie, —
wieczorna rosa, —
dla mnie są światy, morza, niebiosa,
koń mój i miecz, —
— wszystko, krom ciebie! —
Dozwól iść — precz!
Dama znów mówi:
Widzi Bóg w niebie,
jak jestem twoja, —
i czemuż uciekać chcesz w dal?
Czyś ranny może?
może złamana
na piersi twojej ta lśniąca zbroja
i w piersi rana
i w sercu stal?
Daj! usta złożę
na krwawe rany twej znamię
i moje słodkie ramię
twą szyję drogą otoczy —
Zsypię ci włosy złote na oczy,
złoty włos zsypię na twe powieki,
byś śnił — tę jawę,
że już skończone są trudy krwawe,
że mój już jesteś na wieki!
Ty mój! tak mój!
Dla mnie zwycięski stoczyłeś bój,
dla mnie pod swoje ostrogi,
pod konia podkute nogi
zwaliłeś wrogi —,
w walkach, w kurzawie i dymie,
w bitwy zawierusze
tyś wsławił słodkie me imię,
i wszystko, coś przysiągł na duszę,
spełniłeś — ty mocny!
O, pójdź! — zawiewa chłód nocny
i ja tak drżę cała, —
na sercu twojem ogrzać chcę dłonie,
chłodne mych dłoni powoje, —
na sercu, które tak pała,
jak usta moje — —
jak moje skronie —
czy wiesz?
Czemu nie spieszysz w moje ramiona?
ja słodka jestem, pokorna
i pragnę, chcę ciebie!
Zgasła już zorza wieczorna
i gwiazdy płoną na niebie —
o, pójdź! o, spiesz! —
A rycerz zaś odpowiada:
O, pani! o, pani!
dozwól iść precz!
Mnie nie zraniła ręka niczyja,
ni grot, ni miecz;
twe słowo mnie rani,
serce mnie własne zabija!
Niech więdnie raczej zielony liść,
błyszczący rosą,
w który ubrałaś swoje komnaty
na moje pono przyjęcie;
ja muszę iść
za góry, za morza, za światy,
kędy mnie oczy poniosą
i rumak z wichru kurzawą,
— ja muszę! —
Spełniłem święcie
com ci przysięgał na duszę:
rozbrzmiewa świat cały,
twą sławą!
i ziemia pełna twej chwały!
Lecz nie zajadę do twoich bram
(o! wolej mi nieżyć!)
bo chociam cały zwyciężył świat,
nie mogłem siebie pokonać sam,
nie mogłem uwierzyć,
w co innym wierzyć kazałem rad! — — —
Gdym wroga walił na ziemię krwawą
od podków końskich porytą,
pod końskie walił kopyto
za twoją cześć,
gdy miecz mój serca już chwytał,
gdy but mój pierś już miał gnieść,
tom ja się pytał,
w pył
powalonego wroga się pytał
i krwią bijących żył,
czyś ty jest czysta i prawa?
I każdy, ratując żywota,
wysławiał ciebie, o, złota!
i klął się, sławę twą nieść
na światy, na morza,
żeś jest jak słońce, jak zorza,
jak gwiazda jasna, poranna! —
a jako kryształ — twa cnota!
I nieustanna
brzmi dziś twa sława
po ziemi końce,
na kraje, na morza,
żeś ty jest jak słońce,
żeś jest jak zorza —
a czysta i prawa
i nieskalana;
tak brzmi twoja sława!
mym mieczem, mym mieczem rąbana! —
Lecz ja nie wnijdę do twoich bram,
bom się zwyciężyć nie zdołał sam,
bom się na darmo zmagał i bił
i szukał w tętnach rozdartych żył
tej wiary w słowa swe własne,
że serce twoje czyste i jasne!
O, pani! o, pani!
niech raczej więdnie zielony liść,
bo smutek jeno niosę ci w dani!
O! dozwól mi iść,
bo chociaż za twoją cześć
cały-m zwyciężył świat,
niezwyciężony jest jeden twój wróg,
którego nie sięgnął mój miecz, —
na ziemi i niebie
najgorszy wróg:
ja sam!
W mem sercu żywie gad —
i jam go nie zdołał zgnieść,
więc idę z przed twoich bram
na szlaki błędnych dróg —
od ciebie
precz...!