Śnieg na dworze, zawierucha, —
w izbie lampa jasno świeci,
na kominku ogień bucha;
bajki chcecie? Dobrze, dzieci!
Był skowronek jeden mały,
na ojczystej zrodzon ziemi;
wszystkie serca go kochały,
bo wychował się wraz z niemi.
Kiedy wiosną szedł już w pole
z pługiem rolnik, skowroneczek
ponad czarną leciał roję
i nadzieję siał z piosneczek.
Na rodzinną śpiewał nutę,
dla rodzonych śpiewał braci,
piosnką znoje chłodził lute:
za pieśń rodak sercem płaci.
Lecz choć kochan, mały ptaszek
nie był szczęśliw w swojej doli;
pośród śpiewów i igraszek
czuł, że w sercu coś go boli.
Tak mu smutno, tak mu ciasno
na ojczystej było niwie;
w dal poglądał siną, jasną, —
piosnka brzmiała wciąż tęskliwiej...
Wsie drewniane, sielskie strzechy,
wonne lipy, bory ciemne,
piosnki dziewek, dzieci śmiechy
już nie były mu przyjemne.
Bo gdy w niebo wzleciał czasem,
widział w dali wielkie góry,
a za górą, a za lasem
kraje jasne, mórz lazury...
I zachciało mu się nagle
w obce ziemie iść za słońcem,
słabych skrzydeł rozpiąć żagle
i ulecieć w światło gońcem...
Więc jesienią, gdy słoneczna
tarcza blednie, wichry warczą
i chmur pełna toń powietrzna, —
za słoneczną poszedł tarczą.
Leciał długo... Jakby w baśni,
cudny widział kraj w podróży,
kędy słońce świeci jaśniej
i silniejsza jest woń róży.
Ponad morskie wzbił się tonie
i pomęczył już skrzydełka, —
aż tu patrzy: w drzew koronie
tuż tuż przed nim wyspa wielka.
Siadł odpocząć. Pojrzy: zamek
koralowy przed nim stoi,
pełen okien, wieżyc, bramek;
to stolica Cud-dziewoi!
Ona sama, mórz królewna,
jako róża — tak urocza,
jako wietrzyk — tak powiewna,
lecz jej smutek skroń omrocza.
Sama żyje w wyspie cudów,
ani ojca, matki, braci;
cóż jej z tego, że sto ludów
morskich haracz jej tu płaci?
Wieczorami w kryształowem
w słońce patrząc staje oknie
i narzeka pieśni słowem,
a w łzach piękna twarz jej moknie.
Skowroneczek gdy ją zoczył,
żal go ścisnął nad jej losem;
wraz pod okno na krzew skoczył
i pieśń zaczął drżącym głosem.
Odtąd ciągle śpiewał dla niej,
co dzień tkliwiej, co dzień czulej,
bo rozkochał się w tej pani,
w jasnookiej tej zazuli!
A królewna? Ona ptaszka
bardzo, bardzo — polubiła!
wszak śpiew jego to igraszka
i rozrywka w nudzie była!
Czasem szepnie: mój ty drogi! —
z ust różanych poda wiśnię;
a skowronek, oj niebogi!
szczęśliw, gdy mu okiem błyśnie.
Rok już mija, — drugi — trzeci —,
ptak nie wraca na swe łany;
czy zapomniał? Ach, czas leci!
on w królewnie zakochany...
Czy szczęśliwy? Nie! Dlaczego?
wszak królewna ptaszka pieści, —
on ją kocha, ona jego,
skąd więc w nucie jęk boleści?
Sielskie piosnki z serca śpiewa —
lecz, niestety, on już czuje,
że miłosna jego dziewa
głosu jego nie pojmuje!
Chętnie wprawdzie piosnek słucha,
lecz nad rzewną — nie zapłacze,
i choć z piosnki miłość bucha,
serce w łonie jej nie skacze...
Pieśń nadziei, którą łany
rozweselał pól rodzonych,
tutaj kona, jak zbłąkany,
głuchy odzew dni minionych!
Więc mu boleść serce krwawi,
a tęsknota jakaś duża
pieśń weselną niegdyś — dławi;
z mroku przeszłość się wynurza...
Żal — ojczystych pól szerokich,
żal — tych ludzi, co kochali,
żal — przy chatach drzew wysokich,
żal — srebrzystej rzecznej fali...
Wrócić jednak nie ma siły;
ach! on kocha Cud-dziewicę,
bez niej żywot mu niemiły, —
woli mrzeć, w jej patrząc lice!
Po co wracać? Któż zrozumie
dziś pieśń jego smutkiem tchnącą?
Dawnej piosnki już nie umie,
dawni bracia go odtrącą!
Już zapóźno! Został zatem
i wciąż śpiewał — niepojęty,
ale w pieśniach z każdem latem
gęstsze były smutku męty...
Co go czeka? Kiedyś rankiem
skończy ciężkie życia chwile,
a królewna nad kochankiem
powie: Szkoda! — Ot i tyle!
Otóż bajka! Prawda, dzieci,
głupi ptak ten? — prawda? — głupi!?
niech w zamorski kraj nie leci,
kiedy szczęścia tam nie kupi!
Śmiej się z niego! Cóż to? Łza ci
na powiece świeci, dziecię?
Niech ci za nią Bóg zapłaci!
ptaków takich dużo w świecie...