To sen był wszystko! Te podniebne góry,
te zakochane u stóp ich jeziora
i te gdzieś w bezmiar niosące nas chmury,
ta hal słoneczność, te borów ogromy
i te potoków modlitwy z wieczora:
to sen był wszystko, krótki i znikomy.
Ani ja ciebie w życiu kiedy zoczę,
ani ty wspomnisz kiedy moje imię,
choć przez tatrzańskie szliśmy podobłocze
razem, choć dłoń twa drżała w mojej dłoni,
gdy nad przepaście schyleni olbrzymie,
niebo u stóp swych widzieliśmy w toni.
Tak lepiej: nigdy! Co przeszło, nie wskrześnie —
i niemasz miejsca na szerokim świecie,
gdziebym cię moją nazwać mógł choć we śnie,
jako w tych górach, na tych cichych wodach —
o, śnie mój złoty! ty mój biały kwiecie,
w zamkniętych dla mnie wyrosły ogrodach!