Jest głód szczytów niesyty, który oszalenia
żądzą wiecznych wstępowań. Na góry ogromne
wychodziłem, a jednak, zaprawdę! nie pomnę,
abym kiedy, wyszedłszy, doznał ukojenia.
Takie szczyty widziałem, które się na stropie
niebios zdały opierać i na jasnem słońcu,
lecz gdym po nich szedł w niebo, zawsze brakło w końcu
nie sił ani ochoty, ale — głazu stopie.
Tatrzańskiemi turniami wzniesiony w lazury,
śnię więc białe iglice Alp, — w alpejskich szczytach,
mając w równi jedynie orły na błękitach,
klnę swą wolę, niestety! wyższą niźli góry,
wyższą może, niż siły, których — dotąd — staje,
marzę — niedostępne dla mnie Himalaje!