Ha! jakże pysznie lśnią się pola białe śniegiem!
Księżycowy z nich promień setne krzesze czary:
ówdzie srebrzy, wygładza, jasne tka symary
błękitnych cieniów wstęgą obszywane brzegiem,
tam znów plamy rozrzuca, złamanym szeregiem
lśniące, jak słońca spadłe przez drzew czarnych szpary, —
głazy zmienia w dantejskie tajemnicze mary,
bladem czołem sterczące nad ciemności zlegiem.
Lodu szyba zwierciadłem księżyc w siebie chłonie,
od nadbrzeżnych się jodeł srebrniejsza odrzyna,
ku śnieżystym zaś polom miękko chyli skronie...
Tak wygląda w zamęście idąca dziewczyna:
kochankowi smagłemu daje z lilij dłonie,
łzawem licem pogląda, gdzie chatka matczyna...