Śnieg dziewiczy pod stopą bielił głaz bezkwietny,
a nademną był błękit, a obłok podemną;
tak świat się cały okrył zasłoną tajemną
i był groźny i pusty — choć blaskami świetny.
Zazdrościłem głazowi, że był sam i — czysty;
chociaż słońce pił ciągle — sam był ciągle chłodny,
choć poglądał na burze — był ciągle pogodny,
i nie znał krzyków innych nad wichrów poświsty.
Mnie nie wolno dla siebie tylko żyć na świecie,
chłonąć słońce i burzom przyglądać się zdala;
blaski muszę oddawać, gromom echem wtórzyć,
w sercu mojem wyrasta wraz z chwastami kwiecie,
z piersi tryska to czysta, to znów mętna fala —
i ludzi szukać muszę, ludziom krwią swą służyć!